poniedziałek, 3 grudnia 2012

Garść faktów na temat damskich torebek...

Zawsze śmiałam się z męskiego awersu do damskich torebek. Mimo dość dużej pojemności nasze torby jednak nie pomieściłyby Krakena... (-> bbe27 Chata Wuja Freda). Jakkolwiek uroczy jest lęk wasz przed odmętami kawałka skóry z suwakami, pomysł z krasnoludkami również jest z góry skazany na porażkę. A szkoda:(


  Tak naprawdę nasze torebki zawierają tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ja na przykład noszę w niej trzy szminki, balsam do ust, pędzel do pudru, szczotkę, termokubek do kawy, patyczki do uszu, pilniczek, kawę, herbatę, wsuwki , gumkę, obcęgi, kieliszek pięćdziesiątkę, krem do rąk, długopis, ołówek, portfel oraz kolekcję kapsli po piwie. 
   
Moim mistrzem jest moja niedawna klientka, która przyszła do sklepu z torbą wielkości worka na śmieci. Gdy przyszło do płacenia i szukania portfela, jak gdyby nigdy nic wyjęła latarkę i zaczęła sobie nią świecić. Czyż to nie genialnie proste i praktyczne? Gdyby tak to opatentować, możnaby zarobić kupę kasy. 

  Albo na przykład torebka Hermiony. To wcale nie była fikcja literacka z tym namiotem wyciąganym z malutkiej torebeczki. Prz dzisiejszej technologii ich pojemność wzrasta wielokrotnie. Skutkiem czasami jest tylko rozwalony suwak. A w końcu i tak nasze torebki noszą nasi mężczyźni, jako płeć "silniejsza" :]

 Kończąc ten temat pragnę przytoczyć opinię amerykańskich naukowców, którzy odkryli, że typowa damska torebka zawiera w sobie przedmioty niezbędne do tego by przeżyć w dziczy około pół roku! I kto tu jest słabą płcią,co?:D

czwartek, 18 października 2012

Malinowy sorbet i nihilistyczne wizje religijne samobójców-gawędziarzy

Spotkałam się dziś ze starą przyjaciółką, co się z nią szmat numerkówz kalendarza nie widziałam. Jest to jednak prawda, że prawdziwa przyjaźń przetrwa próbę czasu- nieważne jak długo się nie widzicie, przy następnym spotkaniu będzie tak samo naturalnie jak dawniej. Nie wspominając już o tym, że prawdziwy przyjaciel nie osądza, nawet jeśli z zachowaniem drugiego się nie zgadza- Tak oto wstęp zakończę gimbusiarskim łzawym tekstem z półki: "13-latki na demotach".  Dziś panel z serii:

"Co robią dwie studentki na dworcu w czwartkowy wieczór?"



A co robią? Odpowiedź nader prosta jest: Siedzą pod reklamą jedząc sorbet malinowy. Spotkania takie są niezwykle relaksujące i dostarczają dużej dozy enzymu niszczącego szare komórki. Prosicie przykład?
 Dziś usłyszałam wykład o samobójcach- gawędziarzach, przeżywających kryzys osobowościowy, zażywających narkotyki po których mają nihilistyczne wizje religijne- które tak przytłaczają ich dojrzałą i  problematyczną osobowość, że zwracają się oni ku ateistyczno-agnostycznemu podejściu do wiary i życia.

Swoją drogą- Jestem ciekawa, jak wyglądają owe nihilistyczne wizje religijne po dropsikach? Ktoś mi może dostarczyć odpowiedzi na takie pytanie?
 Obawiam się, że moja osobowość jest za mało problematyczna i w sytuacji, gdy naćpałabym się jakichś świństw (co jest wysoce nieprawdopodobne) widziałabym tylko białe myszki, zielone smoki i różowe słonie.

Wracając do samobójców-gawędziarzy- mają podobno skłonność do opowiadania o swoich wyimaginowanych problemach, oraz odcinania/przycinania/odrywania sobie różnych części ciała- To zapewne rodzaj nihilistycznego mistycyzmu, o ile nihilizm może mieć swój mistycyzm.

Dalej usłyszałam kilka intersujących historii o (tu powinna być CENZURA, aczkolwiek przytaczam, ponieważ CYTUJĘ) "pojebanych, aczkolwiek inteligentnych satanistach".

"Kocham ludzi z pasją, którzy wierzą w coś całym swoim sercem- Niezależnie czy jest to Asmodeusz, Jezus Chrystus czy Wielka Boginii"

Żeby nie było. To nie moje słowa. Ja wtedy tarzałam się ze śmiechu po betonie słuchając tych produktów sorbetu malinowego. Nadmienię jeszcze, że osoba, która to wypowiedziała jest wierzącą i praktykującą katoliczką, osoba najlepsza, najzabawniejsza i chyba najbardziej tolerancyjna, jaką znam.

Dalej opowiadała mi o tworzeniu Dogmatu o Nieomylności Skarpetek (Co studia robią z ludźmi...) który chętnie ofiaruje w prezencie jakiemuś agnostykowi, który nie wie w co ma wierzyć- A wiadomo,w coś wierzyć trzeba i jest łatwiej.

Potem skończył nam się sorbet.



Wszystko to wina zbyt dużego stężenia cukru w sorbecie malinowym- A może połączenia naszych dwóch, nieco dziwnych osobowości- jednak nic nieszkodliwego (poza tym postem) nie wynikło z tego.

Morał z tego krótki i niektórym znany: pigułek i sorbetów lepiej unikamy.

Abbs.

wtorek, 2 października 2012

Pidżin, karaoke i najtańsze ksero w mieście

Na UW panuje szał. Przynajmniej wśród pierwszaków. Wszyscy są jeszcze tak pełni werwy, entuzjazmu i radości. Wchodzą w nowy etap życia, rozrywek i edukacji. Wierzą w systematyczność i potęgi klucz. Ech...
Dla was wszystkich naiwnie myślących, drodzy bracia i siostry w studenckiej matni, oto zamieszczam mądrość życiową godną Diogenesa i jego beczki:



To nie jest bynajmniej złośliwość. To czysta, naga prawda obnażona przez lata zbiorowych doświadczeń, pokoleń studentów z całej Polski.
No dobrze. Widząc te entuzjastyczne ochy i achy skrobie mnie pod skórą wredny chochlik zwany sarkazmem i przekonuje mnie, że szybko im przejdzie. A może nie? Może sceptycyzm spowodowany jest tym, że moje początki były zupełnie inne, mój pierwszy dzień rok temu był nudny i do bani a po pierwszym miesiącu zastanawiałam się, co ja tam właściwie robię. Może dzielę skórę na niedźwiedziu. Nota bene mój pierwszy dzień tego roku był- użyję tu wulgaryzmu TYLKO i WYŁĄCZNIE w celach stylistyczno-ekspresyjnych- wyjebany w kosmos, zaskakująco ciekawy i intrygująco bezboleśnie mi zleciał. Byłam tak podekscytowana jak podczas swojego pierwszego wypadu do pubu (Ci co mnie znają zrozumieją dygresyjkę). Semestr zapowiada się wyśmienicie, zwłaszcza, że prawdopodobnie ostatni rok nie poszedł na marne- Będę mogła załatwić sobie przepisanie oceny z tych nudnych wykładów, które zaśmiecały/zaśmiecają mi plan, i zająć się tym co ważne i interesujące: Czyli Średniowieczem, Ars Moriendi, akcentem paroksytonicznym i odmianą pomarańczy o barwie pomarańczu.
No dobrze, z tym "interesujące" może trochę przesadziłam w kontekście pomarańczy. Ale tylko odrobinę.

Z panelu "Edukacja" przejdźmy mało płynnie, lecz z impetem w panel "Ludzie". Ten temat ostatnio szczególnie mnie bawi. Z tego oto względu, że doświadczenie ostatniego roku okazało się niebywałym atutem w oczach mojego roku, a przynajmniej grupy. Nagle stałam  się przydatna i niemal oblegana. Nie żebym wyszła na psychodelicznego introwertyka, ale jak kot, do tej pory bo kampusie chadzałam własnymi drogami. Teraz nie dość, że wciąż spotykam ludzi z zeszłego rocznika, nie dość że używam swojego aparatu gębowego częściej, niż mam w zwyczaju w przypadku nowych znajomości, to jeszcze- zgrozo!- ujawniają się u mnie prapoczątki jakichś dziwnych, niezrozumiałych dla mnie społecznych zachować. Takich, jak na przykład założenie maila grupowego. Jednym słowem, zaczynam angażować się w życie grupy społecznej, a to jest coś dla mnie niebywałego. Asymiluje się, uczłowieczam i Bóg jeden wie, co jeszcze. I sama biedna nie wiem, czy zdusić te stadne sympatie w zarodku, czy dać im się rozwijać, co może skończyć się kiedyś taką katastrofą jak samorząd studencki czy starosta roku.

I na koniec panel "Życie codzienne", które nabiera mocy i obrotów. Uczę się jak pogodzić studia z pracą i domem oraz próbuję poszerzyć swoją pamięć dla tych wszystkich informacji, które muszę zapamiętać: Mój Świat Spinek, moje studia, praca Piotrka, szkoła Piotrka, dom, BUW, korepetycje, AVON. I weź tu jeszcze znajdź czas by oblecieć znajomych i wyjść gdzieś na piwko wieczorkiem. I tak z kilku rzeczy musiałam zrezygnować z racji tego, że nie wyrabiam się czasowo-między innymi ze scholki:( Ale teraz będę w pełni zorganizowana, ponieważ UW zafundowało mi kalendarz akademicki dla świeżaka który naprawdę, ale to naprawdę mi się przyda. Od dziś nie będę zapominać o spotkaniach, kserówkach, książkach do oddania i godzinach pracy! Szkoda tylko, że wraz z kalendarzem nie fundują dodatkowej doby do każdego tygodnia.

A teraz już kończąc:
Sednem tego całego posta chyba jest to, że ten nowy rok cieszy mnie bardziej niż się spodziewałam i trochę to przeraża moje leniwe, sceptyczne i cyniczne alter ego, dlatego za wszelką cenę próbuję zbić ten entuzjazm grafomańskimi wpisami na blogu. Ale ma to plus. Wy odrywacie się od pracy/nauki/nieefektywnego tracenia swojego życia na bezrefleksyjne spanie/chlanie/zaśmiecanie środowiska i poświęcacie czas na coś, dzięki czemu może choć trochę się uśmiechniecie. Choćby ironicznie i z politowaniem:]

Na koniec ogłoszenie parafialne: Z racji tego, że mam nową pracę i trochę mi przybędzie kasy, a w moim świeżakowym kalendarzu jest kilka fajnych adresów, na blogu znajdzie się nowe miejsce- o ile ogarnę to technicznie- Z adresami interesujących i po prostu wartych odwiedzenia choć raz klubów/pubów/kawiarni/innych pierdół. W miarę mojego tripu po studenckich szlakach będę te adresy dodawać, i liczę na to że nie zbędziecie moich starań pogardliwym spojrzeniem i klikniecie w te strony. W związku z tym drugie ogłoszenie:

FANFARY, BĘBENKI, OWACJE NA STOJĄCO

ROBIĘ REKLAMĘ!!!

Przybywajcie w to oto miejsce

Pub nie ma stronki, ale ma fanpage na facebooku. A lokal jest fajny bo jest tani i fajny. Szczególnie, jak lubicie karaoke.  Zachęcam was, bo lubię to miejsce. Również dlatego, że mój przyjaciel jest tam barmanem. Dawajcie mu duże utargi i duże napiwki, to będzie miał dobry humor i będzie mi częściej piwo stawiał. Amen

PS: Nie powiem co to pidżin. Innym razem wam napiszę. Ha!

Studencko-dekadencko
Abie

niedziela, 23 września 2012

O ogólnym zmęczeniu i sztuce skręcania szuflad

W sumie sama biedna nie wiem, od czego zacząć i co dokładnie mam przekazać, obecnie jedyne czego pragnę to tabliczka czekolady, łóżko i ciepła herbata. Generalnie jestem po kilkudniowym bloku pracowniczym i trochę mnie to zmęczyło, dodatkowo wczorajsze urodziny Paryża Północy, które przeszłam dosyć intensywnie i emocjonalnie, krótki sen- to wszystko się składa na potencjalnego skacowanego zombie. Mimo wszystko jeszcze żyję. Z pracy jestem zadowolona. Po pierwszych trudnych przejściach (Moje pierwsze zamknięcie sklepu trwało 40 minut. Teraz zajmuje mi 10) i przyswajaniu kodów na gumki i spinki stwierdzam, że dobrze mi się tam pracuje. Chyba się zakotwiczę.

Z niecierpliwością czekam początku października. Z niecierpliwością, ponieważ wtedy skończy  się moja wolność, a znów zaczną studia. Ciekawe, skąd ja wezmę pieniądze na te wszystkie wypady na piwo?

W życiu prywatnym wszystko dobrze, no może poza kilkoma szczegółami w kwestii tych, co zawsze powinni być najbliżsi. W moim krótkostażowym związku wszystko układa się jak najlepiej: Kłócimy się jak stare małżeństwo, ale bez większych uszczknięć na honorze i sercach. Podsumowując, jest ok.

A tak z innej beczki: Pół dnia spędziłam dziś na poszukiwnaiu biurka i komody, drugie pół na  dzielnym pomaganiu mojemu mężczyźnie w skręcaniu komody. Poradziłam sobie świetnie. Tylko mnie palec od młotka boli. Tak po krótce tyle u mnie. Wybaczcie za takie zdawkowe notki, ale troszku zmęczona jestem. Czekam na dłuższą lukę w pracy, kiedy w końcu się wyśpię<3

Bez całusów, trochę nie w humorze
Abie

poniedziałek, 17 września 2012

Ślubno-weselnie

Obiecałam relację, to ją zamieszczę. W większości to będzie relacja w postaci fotografii, ponieważ ładnie wyglądałam (przynajmniej przez większość wesela) i chcę się pochwalić:]

Oto galeria z drobnymi komentarzami:

Tuż po samym ślubie. Para młoda zbiera gratulacje i prezenty. A ja mam jeszcze w miarę ładną fryzurę. Prawda?
Niestety muszę stwierdzić, że takie wycieczki były kluczowymi momentami dla Piotra na tym weselu. Na początku twardo siedziałam przy stole z marsową miną, ale w końcu- jak widać na zdjęciu- się poddałam. Ku mojej irytacji najlepsze piosenki leciały właśnie wtedy kiedy Piotr był na papierosie;/

Ciasta były pycha. Jak widać. W ogóle jedzenie było pycha. 

Tort wjeżdża. Stąd te miny


Tu już moja fryzura ma się nieco gorzej. W ogóle włosy Piotrka miały lepszą postać od moich. I wyjątkowo nie miał fryzury na Biebera, co bardzo mnie cieszyło. Proszę, jaki słodki muppet z niego. 

Zazwyczaj powstrzymuję się przed dodawaniem tego typu zdjęć, ale tym razem wyszło tak ładnie, że postanowiłam zaryzykować. 

Uśmiech Abbs do kieliszka numer 54: "Sentymentalnie"

Teraz kilka zdjęć z oczepin. Mój mężczyzna postanowił wziąć udział w Jeziorze Łabędzim


Oraz w konkursie tańca. Tu chyba udajemy, że potrafimy tańczyć tango. Przynajmniej tak to wygląda. Aczkolwiek z tego co pamiętam to był walc.  


Jeden z niewielu momentów, kiedy można mnie było zobaczyć na parkiecie. Jak już mówiłam, mój mężczyzna pół wesela spędził na papierosie.


To nie potrzebuje komentarza, prawda?:) Za to zdjęcie  jestem mu w stanie wybaczyć wszystko:)

Z Siostrą Samuelką. Moja fryzura ma się fatalnie

Oto jedna z niewielu osów, któej fryzura była nienaganna przez całe wesele. Olga Wąsik. I ja.We wstawionym wydaniu

Jeszcze przed weselem! Widać po włosach


Generalnie było kilka zabawnych perypetii. Na przykład w kościele wszyscy się zastanawiali, dlaczego zdjęcia parze młodej robi Justyna Steczkowska. Albo dlaczego kierowca autokaru wygląda jak Stahursky (nie, to nie był on). Generalnie pan kierowca nie miał najwyraźniej pojęcia gdzie ma jechać, zawracał ze trzy razy dopóki nie poszłam i go nie pokierowałam. Moje pończochy pod koniec były w strzępach, straciłam oba ramiączka sukienki (Oba podczas dwóch tańców Z Robertem Piotrowiczem:)). Wróciłam około 7 rano, kiedy wszędzie było już jasno, a odsypiałam do 19, ale generalnie- było w dechę. Dziękuję za zaproszenie i czekam, aż kolejni będą się hajtać.

Finito
Abbs

poniedziałek, 10 września 2012

Powracam!

Dawno tu nie zaglądałam i nic nie skrobnęłam, bo mi się nie chciało. Stwierdziłam jednak, że skoro wrzesień już nastał, troszkę się działo, jest 20:30 a mnie nie chcę się nic, to może skleję kilka grafomańskich zdań i opowiem co u mnie.

  1. O tym, że dostałam się na studia już wiecie. Narazie w tym temacie nic nowego. Piszę to tylko dlatego, żebyście mieli pięknie okazany całokształt mojej sangwiniczno-cholerycznej prawie 20 letniej egzystencji. Jestem spokojniejsza bo nie boję się USOSa i czuję się podbudowana oraz "fajna" (to to słowo, którego studentka polonistyki zdecydowanie NIGDY nie powinna używać w słowie pisanym) ponieważ wszyscy inni są w popłochu nie wiedzą co robić i są trochę jak te owieczki prowadzone na rzeź, a ja im mogę odgarnąć gradowe chmury i wytłumaczyć parę rzeczy. Ponadto już wiem, do których wykładowców się zdecydowanie nie zapisywać, a do których warto. 
  2. Dostałam pracę! Tak, fanfary, trąbki, konfetti i w ogóle. Cholernie się cieszę. Naprawdę. Bo już mi pustka w portfelu zaczynała ciążyć. Moja praca będzie polegać na doradzaniu klientom, pamiętaniu kodów do gumek, sprzedawaniu różnych pierdół do włosów i takie tam. Jednym słowem: jestem sprzedawcą w sklepie z biżuterią. Ale nie taką drogą i ekskluzywną. Taką gorszą i trochę badziewną. Ale co mi tam, kasy trochę będzie.
  3. Jestem baaaardzo podekscytowana ślubem i weselem, które mnie czeka w tę sobotę, ślubem mojej bliskiej przyjaciółki, która po pewnych kolejach życiowych w końcu znalazła księcia na czarnym rumaku (Rumak ma dwa koła i pięknie mruczy jak go się prawą rączką pomizia) i odziana w biel złączy z nim w ten oto weekend swoją przyszłość. Ja na tym ślubie będę śpiewać, będę ładnie wyglądać i świetnie się bawić. Zdjęcia i wrażenia niechybnie tu zamieszczę. Szczególnie, że będę miała ładną sukienkę i muszę się nią pochwalić. 
  4. Co jeszcze? Ano w sumie nic. Żyję wstałym związku, co w sumie nie jest takie straszne złe i okropne. 3 września stuknęło nam pół roku. Aż się dziwię że ktoś ze mną tyle wytrzymał. Ostatnio z Piotrem i naszymi przyjaciółmi w dziczy byłam, złowiłam dużą rybę i trzy razy to samo drzewo, raz zniszczyłam wędkę mojego lubego (za co myślałam że mnie badylem na miejscu zatłucze), żywiliśmy się tym co ugotowaliśmy w puszce po chupa chupsach na wolnym ogniu (Ryż gotowaliśmy pół dnia) albo ewentualnie tym co dostaliśmy za zniżki w McDonaldzie w Garwolinie. Kasia wynalazła nową formę kanapki z wędliną i ogórkiem (rozdrobnione i pociapane w menażce). Było miło, było krótko, jak wróciłam to pierwszą rzeczą było przytulenie mojego kibelka, drugą prysznic. 
  5. Miałam napisać o "Labiryncie Fauna" kilka mądrych rzeczy, ale też mi się nie chce. Generalnie ci Hiszpanie to mają taki swój klimat tych filmów i ja niekoniecznie za nim przepadam. Drażni mnie trochę. Zauważyłam, że tak samo jest w hiszpańskiej literaturze. To ta sama bakteria jest. Ale bym poleciła obejrzeć, zwłaszcza, że zawsze jestem takiego oto zdania: Nie wydawaj o filmie opinii na podstawie jakiejś durnej recenzji, sam obejrzyj przekonaj się i ew. zalajkuj recenzenta. Tyle. 
To rzekłam ja, Sangwiniczno-Choleryczna
Abie

sobota, 18 sierpnia 2012

Nr. 19:Ratatuj, czyli na co nie wpadł Pinky

Nakręcony w 2007 roku przed Brada Birda film animowany o...szczurze. Dokładniej o całkiem uroczym szczurku o małych łapkach i maślanym spojrzeniu, który przejawiał zaskakujące umiejętności kulinarne. Historia dosyć prosta: szczurek na skutek różnych kolei zyciowych odłącza się od swojej sfory/stada/społeczności obywatelskiej czy co tam szczury mają i prowadzony duchem słynnego kucharza (oczywiście francuskiego, bo jakżeby inaczej) trafia do dużej, kiedyś prestiżowej, a dziś podupadającej restauracji, i skutkiem duchowej manipulacji zawiera przymierze z totalną niedołęgą kucharską, która potem okazuje się nieślubnym synem ducha kucharza, założyciela restauracji. No bagatelka. Szczur kierujący człowiekiem jak robotem spod kucharskiej czapki. Dobrze, że Pinky na to nie wpadł, bo by przejął władzę nad światem. Swoją drogą zapewne Pinky doceniłby wyrafinowany smak szczura z Ratatuja.
  Jest i miłość nad palnikiem, jest i groza w postaci krytyka kulinarnego, rodem chyba wyrwanego z animowanych dziwactw Tima Burtona. Intryga się wydaje, szczur restauracji nie ratuje, ale wraz z niedołęgą, który odkrywa swoje życiowe powołanie jako kelner na kółkach, jego dziewczyną feministyczną kucharką na motorze i krytykiem, który wcale taki straszny nie jest zakładają małą knajpkę, gdzie gotuje w pełni zdezynfekowany szczur. Miła i przyjemna zapchajdziura, jak nie wiesz,co obejrzeć na zalukaj.tv, a znudził ci się Damon Salvatore czy Chuck Bass. A dla dzieci ma dodatkowe walory w postaci morału: Bądź sobą, akceptuj innych takimi, jakimi są i zawsze krój dymkę przed wrzuceniem jej do zupy.

Z podrowieniami
Abbs

Następnym razem Labirynt Fauna:)

sobota, 28 lipca 2012

Tak w ramach wspomnień z dzieciństwa...

Nasunęło mi się zasadnicze pytanie. Jak pochrzanionym/naćpanym/pijanym trzeba być, by wymyślić dziwne stwory z wielkimi nosami (czy co to tam jest) i puszczać je dzieciom na dobranoc. Przecież to psychodeliczne. A potem dziwią się, że statystyki wskazują wzrost seryjnych morderców. Z całej tej bajki fajna była Mała Mi(wredna), Włóczykij (:D) i Buka (łaziła taka po mojej szkole, mam w związku z nią dobre wspomnienia:))

piątek, 20 lipca 2012

A morał tej historii krótki i niektórym znany:Ucz się, kurwa w szkole, bo będziesz mył ściany

Co się kryje pod skromnym i jakże obszernym mianem stanowiska "daily service"? Cóż, prócz prozaicznych zajęć, takich jak podawanie kawy i herbaty, zapełnianie zmywarki, zmywanie stolików i pucowanie kranów jako potencjalnych kobiecych lusterek, nasze szefostwo dba także o nasz rozwój osobisty i poczucie spełnienia w pracy. Chce, żebyśmy czuli wkład w naszą firmę, niemal w każdy skrawek, w każdą... ścianę. Nie chce również dopuścić do tego, abyśmy nie daj Boze nudzili się w pracy czy mieli czas wypić pierwszą kawę o 13. W ramach tego każe nam myć ściany. A dokładnie mnie.
  Nie wiem jak wy, ale jak ściany w moim domu są brudne, to je odmalowuje. Taki fetysz. Białą farba+ czarne smugi= malowanie. Biała farba+odpadający tynk= tynkowanie i malowanie. Ale to wschodnie zacofanie. Na zachodzie dwumetrowe ściany na 13 piętrach myją małą gąbką i wodą.
Nie martwcie się. Ja miałam tylko 2 piętra.
Tak to bywa, jak jest się leniem/obibokiem/nieudacznikiem życiowym/mną to ma się nad sobą pedantyczną szefową, która jednego dnia pokazuje, jak rozładować zmywarkę i wytrzeć zlew do sucha, drugiego każe myć ściany. Aż się boję, co będę robić w poniedziałek, czego się nauczę. Jedno wiem- Accenture lubi zaskakiwać, i dba o rozwój duchowy i fizyczny pracowników. Zwłaszcza fizyczny.
Jak w temacie, moi mili: Morał tej historii krótki i niektórym znany: ucz się kurwa w szkole, bo będziesz mył ściany.

Abie

środa, 18 lipca 2012

4x Z: czyli kobieta-terminator

4x Z: Zmęczona, zestresowana, zirytowana, znów na diecie. To połączenie, które z każdej kobiety czyni albo papkę emocjonalną, albo terminatora, do którego lepiej nie podchodzić, jeśli chce się zachować życie oraz zdrowie. Ja jestem- na nieszczęście dla mojego otoczenia- tą drugą wersją.

  1. Zmęczona- Stan ten spowodowany jest faktem, że przestawiam się z trybu "sowy" na tryb "słowika"- a wszystko za sprawą nowej pracy w firmie Accenture na stanowisku "Daily service". Praca niezbyt wymagająca i męcząca, polegająca na czyszczeniu kuchni w nowoczesnej firmie na 13 piętrze wieżowca, ładowaniu zmywarki, zmywaniu, czyszczeniu ekspresu, zmywaniu stolików, dokładaniu herbat/kawy/mleka/cytryny, ogarnianiu łazienek i sal konferencyjnych, robieniu kaw i herbat na spotkania biznesowe. Niestety wstawać muszę ok 8, czyli w momencie w którym kiedyś przewracałam się na drugi bok i zabierałam Piotrowi kołdrę. Praca ma w sumie tylko jeden minus. Jest tylko na 2 tygodnie, albowiem jestem w zastępstwie za pewną urlopowiczkę. Ale może jeśli będę charyzmatycznie dosypywać czekolady i kawy do ekspresu, to będą chcieli mnie zatrzymać na dłużej. 
  2. Zestresowana- Stan spowodowany moimi studiami. Przez ostatnie pare dni tak mi dały w kość, że dziś nie wytrzymałam i płakałam przy pani z dziekanatu. Otóż wczoraj był ostatni dzień składania papierów po rekrutacji. Ja wtedy (tuż przed pracą) jeździłam i załatwiałam obiegówki, ażeby zabrać dokumenty, które miałam z powrotem w polonie złożyć. I w ten sposób zrobił mi się mały ambaras, bo BUW był otwarty dopiero od 14- już jednej obiegówki nie miałam. Czarno widziałam swoją przyszłość. Ze skrętem jelit pojechałam na UW, zebrałam pozostałe obiegówki. Zorientowałam się, że nawet jeśli zwolniłabym się tego dnia z pracy, to muszę jeszcze wydrukować podanie na studia i którym zapomniałam i zaświadczenie o zapłacie za elektroniczną legitę studencką. Wychodząc z polonu spotkąłam przemiłą Panią z Sekcji Toku Studiów (To coś jak dziekanat, ale tylko w obrębie polonu. Nazywajmy ją Panią z dziekanatu), która uratowąła mi skórę (tak wtedy myślałam). Zaczełam biedaczkę siłującą się z parasolem pytać co i jak- okazało się, że wystarczy że dam jej to co mam, a ona moją teczkę zaniesie wprost do komisji rekrutacyjnej i będzie po sprawie. Nawet mnie przyjęła poza kolejką. Zadowolona pojechałam do pracy myśląc, że wszystko już załatwione. O ja głupia! Dziś tuż przed rozpoczęciem mojej interesującej pracy zadzwoniła do mnie owa pani z dziekanatu z pretensją i żalem w głosie, czemu nie złożyłam wczoraj podania. Jakiego podania?!!! No ja się pytam?! Włosy mi stanęły dęba na głowie. Okazało się, że szanowny Pan Łukasz, zastępca dziekana polonu zwrócił dziś moją teczkę stwierdzając, że nie jestem przyjęta, bo nie dostarczyłam podania (ponieważ myślałam, że wszystko mam już złożone). Okazało się, że podania już złożyć nie mogę i kaput. Moja szefowa widząc, jak się trzęsę i mam łzy w oczach wydrukowała mi podanie i wysłała na polon. Tam zrobiłam z siebie idiotkę przed Panią z dziekantu i Panem Łukaszem, tłumacząc się łamiącym głosem i płącząc na przemian. Istny cyrk. Wyżej wymieniony chyba mi nie dowierzał, ale mnie przyjął na zasadzie "gentelman agreement". Wiem, że na pewno tym razem nie zmarnuję szansy którą dostałam. Jestem studentką polonu! Znowu... Ale i tak wciąż ręce mi się trzęsą z emocji. 
  3. Zirytowana- Ten oto stan związany jest z moją pracą. Moja nadgorliwa szefowa- Która jest oczywiście przemiła i nic do niej nie mam osobiście- Jest pedantką. I chyba ma mnie za idiotkę. Pracuję tam już trzy dni, robiąc najzwyczajniejsze na świecie rzeczy- tu zetrę, tam zmyję, tu zbiorę. A ona dziś mnie szkoliła z tego jak wycierać zlew i jak rozpakowywać "sprytnie" zmywarkę. Nosz ja pierdolę. Chyba to żadna filozofia nie? A jednak. W złej kolejności wyjęłam naczynia. A jakie to ma znaczenie????!!!! Wciąz mnie poucza, sprawdza- tu plamka, tam ziarenko, a to sprawdziłaś, a to a to? Doprowadza mnie do szaleństwa!!!!!! Jak ja nie lubię takich ludzi, agrrrrr. 
  4. Znów na diecie- Nie wiem czy to specjalnie, ale mam dziwne wrażenie, że lustra w New Yorkerze poszerzają. Albo moje domowe mnie wyszczuplają. Nieważne. Rozpoczęcie diety wspomaga fakt, że moja lodówka jest pusta: jest tam mleko i szuszone pomidory. Wiadomo, matki w domu nie ma, ja się żywię waflami ryżowymi i zupkami chińskimi. I pyszną kawą z pracowniczego ekspresu. Wczoraj Piotr wykorzystał też cały olej do robienia frytek dla siebie, więc nie będzie mnie kusiło by takowego użyć:)
Tym oto dietetycznym akcentem kończę dzisiejszy post. Miałam milion planów na ten dzień: posprzątam, wstawię pranie, pójdę na rower: ale jedyne na co mam ochotę to walnąć się na łóżko i obejrzeć kolejny odcinek Seksu w wielkim mieście z brzydką Sarah Jessica Parker. Życzę wam miłych wakacji i miłego obżerania się tłustymi, słodkimi, pysznymi rzeczami, podczas kiedy ja jak królik wpierdalam trochę nadgniłą sałatę i wyschłe wafle ryżowe.

Abbs

sobota, 14 lipca 2012

Numer 42- Om Shanti Om

Trochę się w sumie zdziwiłam, widząc na liście 100 najlepszych filmów dekady produkcję bollywoodzką. Stwierdziłam- skoro jest tutaj, musi być dobry.  Przyznaję, że nie jestem może bolly-maniaczką. Kiedyś byłam. Ale od czasu do czasu wracam do tych filmów. Właśnie dlatego od niego zaczełam moją stufilmową wędrówkę.


To scena z piosenki Dewangi Dewangi, w której wystąpiła plejada ponad 30 indysjkich aktorów i aktorek. Coś takiego po raz pierwszy w kinie Bolly.

A tu kadr z genialnej sceny z balu maskowego, odnosząca się do Upiora w Operze. Warto obejrzeć chociaż ten fragment filmu, gwarantuję:)


Om Shanti Om z 2007 roku, produkcja Farah Khan znanej z Jestem przy tobie, oraz genialnej choreografii do Gdyby jutra nie było, Chalte chalte czy mojego ukochanego Czasem słońce czasem deszcz. Cóż, i tutaj się spisała. Wszyscy, gdziekolwiek nie zajrzałam, Om Shanti chwalą. Że przepych, że zwroty akcji, że plejada bolly-aktorów, że piosenki wpadają w ucho. Hm...

Muszę przyznać, że pierwsza połowa filmu mnie nudziła. Shah Rukh Khan grał idiotę, było dużo dziwnych scen, wszystko rodem ze starego, nieco dziwnego kina indyjskiego. Tu pies jest pogrzebany. Czytając potem o tym filmie dowiedziałam się, że film naszpikowany jest odniesieniami do historii kina Bolly. Pierwsza część, rozgrywająca się w 1977 roku, to odniesienie do przeszłości. Druga część, ta z 2007 roku- to współczesne kino Bollywood. Brawo, Farah. Szczerze mówiąc, to po tym gatunku filmowym nie spodziewałabym się czegoś ponad prostą historię miłosną.

No bo zastanówcie się. Jak wam mówią film bollywood, to co wam pierwsze przychodzi na myśl? Nieco kiczowata historia miłosna, żeby nie powiedzieć- tandetna- z przejaskrawionymi postaciami, historiami i dialogami, mnóstwem łez, przeciągania "wzruszajacych" scen i dużą ilością tańca, śpiewu, kolorowych strojów. Taka prawda. Wszyscy od tych filmów oczekujemy miłosci, tańca i dobrego zakończenia.

Tutaj historia miłosna jest tylko tłem, pretekstem możnaby rzec- przynajmniej dla mnie. Odnajdujemy tu dreszczowiec, film grozy, kryminał, akcję. Wszystko naraz! Ale i tak nie dlatego podoba mi się Om Shanti Om.

Ja filmy bolly lubię i oglądam dla scen taneczno-wokalnych. Te stroje, przepych, przepiękne aktorki- w tym wrednym, szarym, pełnym problemów i stresów świecie dobrze jest czasem obejrzeć jakąś kolorową mrzonkę i trochę się pośmiać. A Om Shanti to ma. Piosenki wpadają w ucho- W Dewangi Dewangi (które teraz ciągle mi chodzi po głowie) występuje ponad 30 indyjskich aktorów i aktorek. Jeśli jesteś bollymaniakiem i znasz trochę tych filmów, możesz się pobawić w odgadywanie gestów, spojrzeń i przypisaywanie ich do konkret nych filmów.

Niezła, zabawna i intersująca jest scena nominacji, natomiast scena na balu maskowym- Genialna wokalnie i tanecznie. Wszyscy tam widzą odniesienie do Upiora w operze, ale ja bym do tych skojarzeń dołączyła jeszcze Hamleta- ale to ja:)

Generalnie- polecam. Pierwsza część się dłuży, drugiej- nie zauważysz jak zleci ci 3 godziny. Ciekawa konwencja, zabawne momenty, budowanie napięcia- czyli zwrot o 180 stopni.

Zacne, milordzie! Om Shanti ma mój plus.
Abbs

piątek, 13 lipca 2012

Pierwszy ze 100 kroków

 Odkryłam ciekawą stronkę, którą bardzo gorąco wam polecam- Esensja.pl Link możecie znaleźć po prawej stronie w witrynce "Tu warto czasami zajrzeć". Esensja to coś w rodzaju internetowego magazynu kulturalnego: wszystko o filmach, książkach, eventach, grach komputerowych, muzyce chyba też. Mnóstwo ciekawych recenzji. Ja trafiłąm na nią przez przypadek, poszukując jakiejś listy najlepszych filmów roku czy coś takiego. Trafiłam na ich listę 100 najlepszych filmów dekady, do której link macie tutaj.

Zafascynowana i zadowolona z internetowych poszukiwań postanowiłam, że obejrzę wszystkie te filmy. Relację z każdego seansu zdam wam na tym blogu. Czeka mnie nie lada zadanie- ta lista zawiera wszystko, od bajek disneya czy pixaru po poważne produkcje światowych filmowców, poprzez rozrywkę oczywiście. Czuję, że czeka mnie całkiem ciekawa i emocjonująca podróż. Zabieram się za pierwszy film- Om Shanti Om, jedna z ważniejszych produkcji kina Bollywood. Bon voyage!

Abie

Mój mały studencki ambaras i zważony krem do karpatki

Jak zapewne wiedzą ci, którzy tego bloga czytają, albo należą do grona moich najbliższych przyjaciół- Jakiś czas temu zrezygnowałam ze studiów z zamiarem powrotu w następnym roku. Powody były złożone- jedni znają je lepiej, inni gorzej- Never mind. Ważne jest, że znów się dostałam- Tak, tak! Jestem na liście tegorocznych studentów pierwszego roku. I to ekhm- Dwukrotnie. Bo szlachta zapisuje się na listę dwa razy.

Tak generalnie to zrobił mi się mały ambaras. Zalogowawszy się do rekrutacji pojechałam do Sekcji Toku Studiów, aby dowiedzieć się, co mam dalej zrobić, gdzie odebrać papiery i tak dalej. Miła pani z dziekanatu powiedziała, że mogę składać podanie o powtarzanie pierwszego roku do Dziekana, bo od tego roku jest to możliwe. Bd miała zaliczone niektóre przedmioty, oguny- same plusy. Mądra Marta na zwlekając (i na szczeście nie wylogowywując się z rekrutacji) napisała podanko i złożyła. Odpowiedź ostrzymała pozytywną, z adnotacją, że taka impreza kosztuje 1500 zł. I tu się pojawił problem, ponieważ nie wiedziałam nic wcześniej o takowej wpłacie, a nawet jeśli, nie sądziłam, że będzie ona w wysokości tysiąca iluśtam złotych. Na szczęście zakwalifikowałam się w rekrutacji. Dziś, przed pracą w te pędy, zawieziona na motorze przez mojego lubego wpadłam do sekretariatu na polonie z raczej mętnym i chaotycznym tłumaczeniem. Na szczęście okazało się, że mogę jeszcze zebrać obiegówki, złożyć oświadczenie o rezygnacji i zabrać papiery, by złożyć je we wtorek jako studentka pierwszego roku. Caramba! Miejmy tylko nadzieję, że zdążę, mam na to tylko jedno przedpołudnie biorąc pod uwagę fakt, że w poniedziałek idę do pracy a we wtorek rano muszę złożyć papiery. I w ten sposób dostałam się podwójnie. Ale i tak i tak-  Dostałam się! Znów jestem studentką. Kamień spadł mi z serca.

Jeszcze tylko muszę znaleć pracę;/ I upiec karpatkę. Jak mi się uda to ją tu wstawię. Wczoraj nie wyszła.

Abbs

poniedziałek, 9 lipca 2012

Przez żołądek do serca?

Może i tak. Jest to nawet bardzo prawdopodobne. No bo czyż dla kobiety największym wyróżnieniem nie jest, kiedy jej mężczyzna powie jej że, gotuje tak dobrze jak jego matka? Rodzicielkę ciężko przebić. Samo serwowanie lub jedzenie posiłku nie jest jednak tak przyjemne i... no nie wiem- Zabawne? Pociągające?- jak wspólne gotowanie. Przekonałam się o tym dziś około pierwszej w nocy, kiedy piekłam z Piotrem domową pizzę.
Do tej pory byłam wystarczająco zszokowana, że mogę z moim mężczyzną rozmawiać o gotowaniu- nie tylko o schabowym z burakami. Dobry Boże, on wie co to jest SOS BESZAMELOWY. Co więcej, on zna przepis:) Niewielu takich dotąd spotkałam. Po dziesiejszej nocy stwierdzam jednak, że równie przyjemne, jeśli nie przyjemniejsze, jest wspólne gotowanie: Rozdzielanie zadań i obowiązków, wspólne doprawianie potraw, dzielenie się sposobami, wiedzą i spostrzeżeniami. To strasznie spaja związek- i nie tylko. Każdą znajomość, przyjaźń czy cokolwiek. Ale w wymiarze związku ma to taki dziwny, ciepły urok.
 Piotr pewnie nie jest tego samego zdania. Najpierw kazałam mu przygotować kolację, podczas kiedy ja siedziałam na parapecie ze szklanką zimnej wody z cytryną. Szybko jednak poszłam w ślady mojej mamy (ona to zawsze robi, czym doprowadza mnie do szału!) zaczęłam mu mówić po kolei co ma robić, zaglądać na patelnię, w końcu na widok tego, jak kroił cebulę zabrałam mu nóż i sama się wepchnęłam na pozycję kucharza. Koniec końców pizza została upieczona wspólnymi siłami, tak jak pierwotnie było zaplanowane. Wyszła pyszna. I baaardzo sycąca. Po dwóch kawałkach padłam na łóżko nie będąc w stanie się ruszyć:)

Abie


piątek, 6 lipca 2012

Miłość to zło- Unikajcie jak ognia!!

 Mam dziwne wrażenie że moje dotychczasowe myślenie o związkach było mieszaniną realizmu i mitycznych, babskich wyobrażeń- nie wiem czego bardziej. Jezu! Kiedyś byłam opanowaną realistką, której nikt nie potrafił wyprowadzić z równowagi. Miałam swoje zdanie, byłam raczej samotniczką, potrafiłam postawić na swoim. A teraz? Stałam się jakąś furiatką. I nie wiem czy to hormony, czy po prostu facet na którym mi zależy robi ze mnie zupełnie innego człowieka. I czy to normalne, dopuszczalne w pewnych granicach, czy też powinnam się bronić rękami i nogami przed angazowaniem się w związek. Bo wiadomo- związek, znaczy kompromisy. A ja do tej pory byłam raczej bezkompromisową osobą. I całkiem nieźle wychodziło mi wytyczanie granicy w angażowaniu się. Do teraz. Czy to właśnie tak wygląda, że TA osoba denerwuje cię niepomiernie, że masz ochotę detonować bombę atomową, a jednocześnie kiedy jej nie ma to tęsknisz tak bardzo, że nie możesz usnąć, jeśli nie ma jej obok? Czy to właśnie tak wygląda, że zadajesz sobie milion pytań, masz setki wątpliwości kiedy jego/jej nie ma w pobliżu, ale zapominasz o tym wszystkim kiedy on/ona jest obok? Czy nie powinno być własnie tak, że przy tej drugiej osobie jesteś sobą, po prostu- bez udawania? I nie powinnaś się zmieniać? Tak mi się zawsze wydawało...

A może ja po prostu zawsze byłam stukniętą furiatką?

Boże, Jezu, wszyscy święci. Ja prosiłam. Prosiłam, zawsze usilnie. Z miłością z daleka ode mnie. Na milę. Czego dokładnie w stwierdzeniu: "Nie chcę się nigdy zakochać" nie zrozumieliście?!!!

Po raz kolejny o tym samym
Cholerycznie
Idiotycznie

Abbs

Wielki, tłusty minus dla facetów!

Drodzy faceci. Wkurzacie  mnie. Wkurzacie mnie dokumentnie. Doprowadzacie do szału, furii, rękoczynów i Bóg wie czego jeszcze. To wy doprowadziliście do I i II wojny światowej. To wy spaliliście Rzym. To wy byliście winni pierworodnego grzechu- Wąż był przecież rodzaju męskiego! Wkurzacie mnie!!!!!!!!

Najpierw się kręcicie, staracie: Kolacje, piękne słówka, buziaki, obietnice i trzymanie za rączkę. Kit, kit, kit!!!!! "Kocham cię", "Tęskniłem". Tak?! Ale jak przychodzi co do czego, nie odzywacie się przez kilka dni. Zero jakiekgokolwiek poczucia. I twierdzicie, że wam zależy? Leniwe, wredne maszkarony. Kiście się w swoich komputerach, grach, piwach, motorach, brudnych skarpetkach i zadymionych pokojach, gdzie pleśń tworzy nowe konstelacje.

Najpierw taki się zacznie kręcić, zwiedzie cię wizją bajkowego zaangażowania, a jak sama się zaangażujesz, zacznie ci zależeć, to on poczuje się już pewnie i- Hulaj dusza, piekła nie ma! Możesz mówić, możesz prosić, krzyczeć, całować, uśmiechać się, irytować- Nie dociera. Nie interesuje. A jak po dwóch dniach łaskawie napisze z czyjegoś numeru że jest gdzieś tam i żebym się nie martwiła- Wogóle się nie martwię! Mam to gdzieś! Idę na piwo ze starym znajomym.

Faceci, jesteście beznadziejni. A wy kobiety pamiętajcie- Nigdy im nie popuszczajcie, nie pokazujcie za bardzo, że wam zależy, i nigdy- nigdy!!!!- Nie odzywajcie się pierwsze. Nigdy!!!

Abie

środa, 4 lipca 2012

W weselnych klimatach

Stało się! Pierwsza odstrzelona osoba w moim pokoleniu. Teraz zaczną się zaręczyny, śluby, wesela, pytania, życzenia, białe sukienki, pierścionki zaręczynowe, ślubne obrązki...
Moi dwaj starsi bracia już zaręczeni -.- Teraz zaczną się pytania: A kiedy ty? A kiedy zaręczyny? A kiedy ślub? W sumie to im się nie dziwię. Zawsze byłam im znana z tego że gram solo. A tu nagle. Mężczyzna. Jezus Maryja i święty Józefie.

Moja cioteczna siostra wyszła za mąż. Po bodajże cztero czy pięcioletnim związku, roku zaręczyn, wreszcie z Karoliny Przybyszewskiej stała się Karoliną Garal. Dla mnie to było dosyć ważne wydarzenie, bo po raz pierwszy moja rodzina miała poznać szaleńca i straceńca, który się ze mną związał. Ślub był piękny. Z wychowania jestem cynikiem, kiedy inni płaczą i śmieją się, wzruszają, zachwycają i klaszczą, ja na popielniczkę zwiedzam dalekie krainy albo wypatruję much na suficie. Ale na tym ślubie się popłakałam- mimo że w sumie nie jestem z moją siostrą zbyt blisko. Mamy raczej różne charaktery. I wystraszyłam się, ze nie dam rady jej złożyć życzeń- No bo co to za wiocha, ja buc, płaczę na ślubie? Toż to takie amerykańskie, hollywoodzkie i babskie. Buce nie płaczą. Na szczęście zanim cały tłum gości się przewinął przez ramiona weselnej pary, zdążyłam się uspokoić. Z opanowaniem im pogratulowałam, pochwaliłam sukienkę siostrzaną i ukradłam buziaka jej małżonkowi.
 Ślub był dosyć długi, bo było dużo ceremonii neokatechumenalnych, ksiądz śpiewał (Piotr był tym zachwycony) a ja byłam wściekła, bo jakieś trzy przyjaciółeczki z Pcimia Dolnego albo nie wiadomo kurwa skąd wepchnęły się do 3 ławki gdzie powinna siedzieć rodzina i stwierdziły, że nas nie puszczą. No trochę kultury! Ale mniejsza.
  Wesele przednie. Szkoda tylko, że tak gorąco. Świetny didżej, dużo fajnej muzyki. Był drink bar, czym byłam zachwycona. Mój brat śmiał się, że po godzinie wypróbowałam wszystkie drinki z karty. To pewnie dlatego jak Piotr tańczył ze mną, to na jego 20 kroków wypadały moje 2. Albo to wina szpilek.
  Odkryłam, że mój luby ma jeszcze jedną zaletę, mianowicie- tańczy! Narzeczona mojego brata stwierdziła nawet, że jak Patrick Swayze:) Byłam z niego dumna. Rodzinie się podobał. Przepił mojego brata i został zaproszony na imprezę za 2  tygodnie. Ja się wytańczyłam, choć szczerze mówiąc jeszcze mi mało. Tylko jedzenie było paskudne. Poszłam z myślą, że po tym całym odchudzaniu wreszcze się najem jak dzika świnia, posiedze przy stole i się napiję. A tu lipa. Jedzenie słabe, muzyka dobra, ciągle na parkiecie. Tylko tort był dobry (na załaczonym obrazku), ale oczywiście go nie zjadłam, bo wcześniej najadłam się jakichś niedobrych rzeczy;/



Karolina już stracona dla świata. Sebastian i Kamil się zaręczyli. Wszyscy teraz z uwagą spoglądają na mój palec i myslą: czy to ten, czy nie ten? Cóż. Chyba ten. Robi się poważnie. Moja mama to już nawet z Piotrem się zastanawiają nad menu weselnym. Szaleństwo ślubno weselne się zaczeło w mojej rodzinie. Memu pokoleniu w drogę czas. Masaaaaakra. Ale jedno wiem. Ja do ślubu pojadę z obstawą harleya-davidsona:)

Uciekająca Panna Nie-dotykaj
Abbs

czwartek, 28 czerwca 2012

Moje doświadczenia ze świadomym śnieniem





Tak się natknęłam na to, oglądając ostatnio Chatę Wuja Freda i przypomniało mi się, jak kiedyś za dzieciaka się na to napaliłam. "Przepis" na ŚŚ znalazłam na kwejku (moja fspułczesna encyklopedja wjedzy o śfjecie). Zrobiłam nawet listę rzeczy, które chcę zrobić:

  1. Latać jak Wendy za pomocą magicznego proszku
  2. Odwiedzić Śródziemie. Nazwać Froda ćwokiem. Wykorzystać seksualnie Aragorna. Uczestniczyć w bitwie o Śródziemie. 
  3. Odwiedzić Hogwart. Spróbować fasolek wszystkich smaków. Zagrać w Quiditcha. 
  4. Zostać zamkniętym w centrum handlowym na noc, z możliwością wzięcia wszystkiego, co mi się zamarzy. W centrum koniecznie musiała być cukiernia. 
  5. Karaiby. Rum. Piraci. Nazwać Elizabeth Swan ćwokiem. Wykorzystać seksualnie Jacka Sparrowa. 
Moje dobre intencje i starania spaliły na panewce. Byłam skoncentrowana przez 10 minut. Potem usnęłam. Nic nie pamiętam.

Abbs

wtorek, 26 czerwca 2012

Do Klaudyny: Ma Cherie:)

Tak mi się epistolarnie zaczęło, to się zgra z tematem:)

Przeczytałam twój komentarz i zaczęłam na niego odpisywać, ale jak już go opublikowałam, to się przeraziłam jego długością. Stwierdziłam więc, że opublikuje go jako osobnego posta.

 Przytoczę twój komentarz , mam nadzieję, że nie uznasz tego za naruszenie praw autorskich.

"Fakt, kobiety wolą pisać nostalgicznie. Może dlatego, że zwykle brakuje nam jaj (?) i dystansu do siebie, do ludzi, do życia.
Na koloniach to zwykle grupy męskie tworzyły zabawne kabarety i przedstawienia. Dziewczyny dusiły się ze śmiechu w scenkach rodzajowych, długich jak spaghetti i niezrozumiałych dla postronnych widzów.

Chociaż nie znoszę patosu, a moje listy uwielbiane przez moich przyjaciół (może dlatego, że są długie i pełne dygresji, jak moje wypowiedzi) nie przeszły próby przełożenia na opowiadanie lub cokolwiek innego. Wyszło mało zabawnie, raczej nudnawo."

Zależy co kto lubi. I jakie zawiera dygresje. Tekst może być długi, byle miał w sobie to coś, co interesuje. Jak  jest mało przejrzysty, od razu spadają mu noty. Nie powiem, bo i ja czasami piszę chaotycznie. Ale wychodzę z założenia, że mój blog- moja sprawa. Jaki chaos mam w głowie, taki przelewam na klawiaturę. Taki typ człowieka, mało poukładany. Jak ktoś chce krytykować: proszę bardzo, to wolny kraj, ma prawo wyrazić swoją opinię.

Co do posiadania "jaj" przez piękną płeć, to szkopuł tkwi w tym, że znam wiele dziewczyn posiadających jaja bardziej męskie od niektórych mężczyzn. Nawet sporo ich! Uwielbiam ten typ, jest silny, zdecydowany, inteligentny i asertywny. Ale w sieci jakoś go nie mogę znaleźć. Może dlatego, że jest tak aktywny w realu, że nie ma chwili wolnego czasu na skrobnięcie kilku słów, nie mówiąc już o długich filozoficznych wypowiedziach jakie czasami można w blogach spotkać. A może faktycznie brak nam kobietom dystansu do siebie i boimy się krytyki.

Co do twoich listów- Wydaje mi się, że dobry tekst nie kręci się wokół kwestii: zabawnie-nudno, tylko wokół kwestii prawdziwie-sztucznie. Zdarzają się jeszcze majstersztyki pisania dla samego pisania i zabawy słowem, ale częściej spotykam się z pospolitym laniem wody wynikającym z braku tematu i jakiejkolwiek refleksji. Miałam koleżankę która pisała listy- Jej przyjaciele pisali opowiadania, a ona stwierdziła, że będzie pisać listy. Wszyscy je uwielbiali. Skoro twoi przyjaciele uwielbiali twoje listy, to coś w nich musiało być:)

Pozdrawiam
Abbs

Wyniki ankiety!

W związku z tym, że ankieta na temat mostów i ich przydatności w celach noclegowych się zakończyła, ogłaszam wyniki:

Wygrał most Poniatowskiego, przewagą 2 głosów nad innymi. Wszystkie inne miały po jednym. Moim skromnym zdaniem laur Poniatowskiemu się całkiem należy. Jest tam plaża i piasek- nie muszę jeździć nad morze; zawsze mogę zrobić parapetówkę przy ognisku, nikt mi nie obrzyga ścian, nie połamie mebli i tym podobne. Zamiast basenu mam Wisłę (standardy obniżone ale umówmy się: tu jest Polska), no i do centrum blisko.

Pod mostem jednak nie będę mieszkać. Mojej cholerycznie nastawionej do życia mamie przeszedł atak furii. Obawiam się, że to nowy objaw ciągle przechodzonej menopauzy.

Salve!
Abs

Z lupą w sieci

Tak sobie ostatnio lewitowałam w przestrzeni interaktywnej, skacząc z artykułu na artykuł, z bloga na blog. Szczególnie pochłonęło mnie czytanie męskich notek- Oni mają zazwyczaj zabawne podejście do życia, do siebie, a najbardziej- do swojego pisania. Zlewają mi się w jeden, charakterystyczny typ: interaktywnego cynika z "zabawnym", "ironicznym", "błyskotliwy" stylem wypowiedzi. Taki Niekryty Krytyk albo Dakann- Nie powiem, nie najeżdżam teraz na nich, bo sama miałam okres kiedy ich słuchałam, potem czytałam, a nawet lubiłam (Przy czym wolę tego drugiego z tej racji, że zamiast grać błyskotliwego cynika, to faktycznie wydaje się być cynikiem. Czasami nawet błyskotliwym), sama odwiedzam blogi ZIB-ów (zabawny, ironiczny, błyskotliwy)- Ale ukryć się nie da: Powielaczy szablonu z  marzeniami o zawrotnej karierze w internecie i mediach jest od ch*** i jeszcze więcej. Taki przeciętny student- zazwyczaj jakiegoś humanistycznego kierunku- ogląda takiego Niekrytego, czyta takiego Dakanna i oczy mu się błyszczą: Bo fajny, bo styl, bo niekonwencjonalny i ma własne zdanie, bo chcę być jak on. I takich oto delikwentów jak Polska długa i szeroka, od Bałtyku po Tatry. Piszą, skrobią, zapełniają czas na długich, nudnych wykładach. Wszystko fajnie i pięknie. Tylko, że kiedy czytasz dziesiąty z kolei post na szablonowy temat (polityka, kobiety, piłka nożna, kobiety, sens życia, kobiety) to strzelasz facepalma. Czy oryginalność już całkiem wyginęła?
 A może chodzi o to, że działanie naszych półkul mózgowych kręci się wokół tych samych tematów? W końcu instynktowne myślenie małp koncentruje się wokół pochłaniania bananów, iskania i robienia nowych, małych małp, mających podtrzymać błękitną linię gatunku. Instynktowne myślenie psów kieruje nas w stronę obsikania jak największej ilości drzew, murków i opon samochodowych, zapewnionej miski z karmą i ew. dorwania jakiejś reprezentatywnej chihuachua w celach prokreacyjnych. To czemu i nasz gatunek nie miałby ogniskować swoich przemyśleń w jakichś określonych granicach?
 Albo jest to efekt domina. Kiedyś jeden ZIB napisał o tym i o tym. Inny ZIB założył dumnie i szumnie bloga, napisał pierwszy post, a potem nawiedziła go zmora pisarzy i grafomanów: brak weny. Stwierdził więc, że poszuka jej w sieci i voila! Znajduje temat. I tak kolejny ZIB trafia na tych dwóch, i kolejny...
 Temat zaczyna się robić popularny. I tutaj kolejne pytanie: Może winą szablonowości jest poczytność niektórych tematów? Nie oszukujmy się. Każdy piszący: czy to blogger, czy felietonista, czy reporter, czy piętnastolatka z blogiem pełnym zdjęć Justina Biebera i One Direction chcą, by ich teksty czytano. Chcą komentarzy. Chcą poczytności. Może wybieranie takich, a nie innych tematów jest czystą kalkulacją, swoistą reklamą? I nawet, jeśli odpowiedź jest twierdząca- A ile mamy przypadków, tyle i powodów- Nie ma co się oburzać, dziwić, wyśmiewać. W końcu jak mamy się sprawdzić, jeśli nikt nas nie czyta i nie opiniuje? Dobrze by chyba jednak było, by zbiór tekstów nie był jak powielany szablon. Zachowajmy coś z siebie- to nas czyni oryginalnym. Jak to gdzieś już w sieci czytałam:

"You were born an original. Don't die a copy"

No i wyszło, że się śmieję z ZIB-ów. A w sumie, drodzy panowie, wolę czytać wasze blogi, wasze teksty i wasze- niekiedy zabawne- krytyki, niż teksty kobiet. Zauważyłam, że zazwyczaj są jakieś takie... patetyczne, kwieciste, pseudo poetyckie. A mnie to jakoś nie leży. Takie to... tandetne. I choć mnie również się czasem zbiera na melancholię, to wyrosłam z kwiecistej mowy i patosu. Poetycką strunę romantyczki zachowuję dla siebie, nie męczę nią innych. Wolę konkret, humor i ironię. I, niestety, rzadko spotykam teksty kobiet naprawdę zabawne i konkretne (choć kilka takowych jest, nie przeczę). Jeśli się ze mną nie zgadzacie- krytykujcie, komentujcie, piszcie, przysyłajcie adresy. Jak znajdę babeczkę nie piszącą o "błękitnych bratkach jak oczy lubego, wyłaniających się z zielonego morza traw", to publicznie się będę kalać.

Salve
Abie

czwartek, 21 czerwca 2012

I'm singing in the rain!

Uwielbiam te deszczowe dni! Kiedy za oknem jest szaro i pochmurno, następuje przysłowiowe "oberwanie chmury", albo i nawet zwykły kapuśniaczek. Te znane nam dobrze dni z kakałkiem w łapie, marshmallow rozmazanymi na całej twarzy, pod ciepłym kocem i z książką w ręku, albo dobrym filmem przed oczyma. Marzenie każdego leniucha!- a ok. 90% populacji polskiej ma w sobie ukrytego lenia. Reszta, tzn 10% to pracoholicy i zombie- Tak powylegiwać się cały dzień.
 To jedno z moich wspomnień z dzieciństwa: Szaro, deszcz dzwoni o szyby, ja pod kocem, moja mama pod kocem, każda trzyma książkę i wspólnie czytamy. Albo oglądamy 4 pancernych i psa, albo Winnetou, albo Stawkę większą niż życie. Stare dobre czasy...



Teraz już nie jest tak miło. Sielanka się kończy, kiedy trzeba wyjść z psem na spacer.

Abie

PS: Wiadomość z ostatniej chwili! Dostałam pracę w kawiarni Dr. Kava- Kawka na wynos, ciacha i inne tam takie. Menu jeszcze nie znam. Zapraszam na Hożą 58/60, albo gdzieś koło metra Świętokrzyska- tam oto będę się uczyć Cafe art w papierowych kubkach, z o takim logiem:




środa, 20 czerwca 2012

Recepta na pieski humor

Post-anegdotka do wczorajszej żółci i goryczy:

Stara znajoma napisała mi o moim blogu, że lubi, jak o beznadziei życiowej pisze się w pozytywnym przekazie:))
Prócz tego że oczywiście mi to pochlebiło, to dodatkowo rozbawiło- Tak sobie czytam mój ostatni post i ni w ząb nie mogę tam znaleźć pozytywnego przekazu. Więc chyba chodzi o przedostatni.

A co do recepty na pieski humor?
Weź ciepłą bluzę, idź na dłuuuuuugi spacer. Jako Warszawianka proponuję taki przez most Gdański, nad Wisłą, potem koło tych świecących czad-fontann, przez stare miasto aż do domu.
Możliwość alternatywna (ale ja je połączyłam, wychodząc z założenia, że kumulacja da lepszy efekt): kup sobie dwa piwka i wleź na drzewo z trzema wariatami, spędź tam 3 godziny: od razu świat przedstawia się w mniej czarnych barwach.
 Głównie dlatego, że jest noc, ciemno i generalnie niewiele widać. Ale nie tylko.
Mnie pomogło. Bon apetit!


Abie

PS: Bardzo się cieszę, że ktokolwiek zainteresował się moją ankietą, wasze zdanie na temat mostów jest dla mnie oczywiście niezwykle istotne. Jak na razie wszystkie idą łeb w łeb prócz Poniatowskiego- on nie ma zwolenników. Niech ludź, który zaznaczył inne-jakie? napisze mi w komentarzu do posta, który most mi proponuje:)

wtorek, 19 czerwca 2012

Ironia losu, czy to wszystko moja zasługa?

Przychodzi w życiu taki moment, że sam już nie wiesz, gdzie jest twoje miejsce, gdzie powinieneś pójść i co zrobić. Wpadasz w odrętwienie- siadasz na łóżku i tępo patrzysz się w ścianę. Co zrobić, kiedy masz głupią tendencję do palenia za sobą mostów, kiedy dom rodzinny nie jest już dla ciebie miejscem, a wtulenie w ramiona matki, tak uwielbiane za dzieciaka, jest niemożliwe? A co jeśli zawiodła cię- niby w błahy sposób, ale jednak- osoba, na której najbardziej nam zależy i na której powinniśmy stuprocentowo polegać? Chyba tylko w filmach sms o treści "Przyjedź natychmiast, potrzebuję cię" działa z efektem natychmiastowym. W realu nie jest tak pięknie.
 Co zrobić, jeśli nie potrafisz poprosić o pomoc, bo jesteś zbyt głupi i zbyt dumny, a jeśli już zadzwonisz do przyjaciela, to nie może rozmawiać, bo akurat wyjeżdża?
Co zrobić, jeśli masz wrażenie, że ziemia usuwa ci się spod nóg, że jesteś na cholernie niestabilnym gruncie i zaraz spadniesz w dół, i wszystko się rozwali? Kiedy nie masz perspektyw na przyszłość, a tylko same czarne barwy?
Co zrobić, jeśli nagle orientujesz się, że wcześniej tak misternie układane i planowane w najmniejszym detalu życie, realizowane krok po kroku, nagle okazuje się jednym wielkim niewypałem i czymś zupełnie niepodobnym do tego, do czego dążyłeś? A może nawet czymś przeciwnym?
Ten post w najmniejszym stopniu nie jest sarkastyczny, ironiczny, dynamiczny, niecenzurowany, czy jakitamkolwiek k**** jeszcze inny może być. Nie mam na to ani ochoty ani siły. Tak wiem. Brzmi jak melancholijne biadolenie emo.

Ale w życiu każdego z was przyjdzie taki moment, że przystaniecie w miejscu, rozejrzycie się, i zastanowicie się: Gdzie do cholery są moje ideały? Gdzie moi przyjaciele? Gdzie bliscy? Gdzie plany i marzenia, jakie miałem? Co to za shit: to życie, którym teraz żyję? Co ja właściwie robię i do czego dążę?
No cóż. Życie to nie bajka. Mimo tych nielicznych przykładów dobra, uczciwości i miłości lepiej jest w życiu liczyć tylko na siebie.

A

W poszukiwaniu pracy, rozumu i świętego spokoju

Jak widać, jak już coś się chrzani, to po całości. W ciągu ostatnich dni wykres liniowy mojego szczęścia życiowego byłby wprost proporcjonalny do stanu ducha i humory. Jednym słowem- ch*****.

Proszę się nie oburzać. Jako była/przyszła studentka polonistyki zapewniam was wszystkich, że wulgaryzmy tego typu również są środkami stylistycznymi, mającymi w ekspresywny i dynamiczny sposób wyrazić mój stan ducha. Nie tylko mój. Każdego przeciętnego Polaka. Używanie wulgaryzmów w tym przypadku to czyste operowanie narzędziami naszego pięknego języka!

Na czym to ja skończyłam? Ach, tak. Humor. Jest do bani. W przeciągu ostatnich miesięcy kilka rzeczy się posypało, bo:
  1. Musiałam- przynajmniej narazie- zrezygnować ze studiów. Niestety.
  2. Nie jestem w stanie utrzymać się z zarobków z obecnej pracy, ponieważ mimo usilnych i wielokrotnych, bardzo wyraźnie i dobitnie sformułowanych próśb o większą ilość godzin nadal pracuję około 2 dni w tygodniu (Tak btw może ktoś jest na tyle mądry że mi to wyjaśni, bo ja chyba jestem zbyt głupia na pojęcie tego toku myślenia: Po jaką, jasną, czarną czy nawet kurna w ciapki cholerę zatrudniać barmana na pełen etat, skoro potem nie daje mu się godzin tylko samemu się siedzi w lokalu??? No po co??? Ach, wiem po co. Bo manager po angielsku nie gwarzy więc czasami potrzeba tłumacza).
  3. Po znalezieniu całkiem fajnego miejsca z fajną stawką zostałam zrobiona w bambuko z nieznanych mi powodów.
  4. Siedzę dzień i noc na gumtree, rozsyłam CV, dzwonię, łażę po tej śmierdzącej i brudnej Warszawie rozdajac uśmiechy i CV na prawo i lewo, a mimo to nic. Dodatkowo:
  5. Moja matka- z którą niestety wciąż mieszkam- Truje mi dupę o to, że jestem darmozjadem, nic nie robię, bałaganię, jem- jak ja śmiem w ogóle jeść?! Rozumiem, gdybym wpieprzała kawior. Ale ja jem sałatę. SAŁATĘ. I jogurty- a tak generalnie to ma mnie dość i uważa że jestem jej życiową porażką. Raz na miesiąc nie pozmywam kilku talerzy i mam awanturę na miarę zimnej wojny. Dobra. Wzorem czystości i pracowitości nie jestem. Ale bez przesady. Ona też nie. Czy wszystkie matki tak męczą? Błagam, powiedzcie mi, to ze świadomością, że nie jestem w tym sama będzie mi lepiej. A, no i najlepsze- nic nie robię! Bo gdybym chciała znaleźć pracę to bym dawno znalazła. No patrz. Od kilku miesięcy nie mam grosza na głupią colę bo oddaję jej ostatnie pieniądze (nie jest ich dużo ale mogłabym je przepić albo sobie kupić buty. Przydałyby się kurna), ale i tak jestem darmozjad. Bo jakbym studiowała i nie pracowała i się prześlizgiwała z roku na rok, jak to robi 90% polskich studentów, to bym nie była. Wzór cnót byłby ze mnie. A tak w ogóle,  to przecież ilu ludzi wykształconych nie może znaleźć pracy? Ale zwykła dwudziestoletnia Marta ze świadectwem z ogólniaka zostanie drugim Bilem Gatesem, jeśli będzie chciała. Tylko jej się nie chce, bo jest darmozjadem i leniem. I wpierdziela sałatę, a to powinno być zabronione przez prawo konsumenta. Niech pochłania chleb z masłem, aż zacznie się toczyć i nie zmieści się w drzwi wejściowe. 
Jak widać, moje życie wygląda tak jak u każdego szarego Kowalskiego z polskim obywatelstwem. Szaro i do bani. I, no dobrze, fakt że nie powinnam tak narzekać na te ostatnie miesiące, bo w międzyczasie udało mi się dorwać miłość w jaką nie wierzyłam że w ogóle istnieje, ale- spójrzmy prawdzie w oczy- Miłością rachunków nie opłacę i żołądka nie napełnię.

Tak więc jestem pełna nadziei, że telefon jaki odebrałam w trakcie pisania tego posta okaże się szczęśliwym, i że dostanę tę pracę jako kelnerka w restauracji sushi- Sakana. Rozmowę mam w czwartek. Kobieta, która mówiła przez telefon brzmiała jak Hitler podczas mutacji głosowej. Trudno. Byle stawka była w miarę ludzka. Moja matka już mi zakomunikowała, żem jest skazą na jej łonie i że od 1 lipca żyję na własny koszt. Cudownie. I tak muszę płacić za pobyt w domu rodzinnym, a teraz jeszcze to. Po to się męczyłam całe dzieciństwo w kolejnych cholernych szkołach, robiłam co mi kazała, żeby mnie teraz wyrzuciła na bruk, bo przerwałam studia i nie zmywam naczyń. Perfecto! Które filary mostu są najwygodniejsze?

Abbs


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Giń ludzkości!

Ostatnio mój stan psychiczny nie przedstawia się zbyt dobrze. Mam wahania nastrojów, z przewagą wściekłej furii spowodowanej ludzką głupotą i prostactwem.Głupotę jeszcze mogę wybaczyć- Nie wina idioty że się urodził z niedowładem szarych komórek. Ale prostactwa nie zdzierżę. Tak więc, aby nie stresować się zbytnio- a jeszcze bardziej otoczenia- postanowiłam, że zamiast wyładowywać negatywną energię na Bogu ducha winnych ludziach wokół, będę pisać sobie bloga- I tu będę słać klątwy na ludzką rasę.
 Tak więc "Pogarda prostactwu", Rozdział 1

Nienawidzę prostaków. A z tych wszystkich prostackich prostaków, z tych wszystkich chamów nad chamami wywodzącymi się jeszcze z cuchnącego zapijaczonego sarmackiego warcholstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów nienawidzę prostackich pracodawców. Pracodawców, którzy przyjmują cię na czas próbny, po jednym dniu wpisują cię w grafik na nie wiadomo ile godzin i nie wiadomo ile dni, obiecują złote góry, pełen etat, fartuszek i koszulkę firmową, po czym 5 godzin później dzwonią do ciebie i stwierdzają, żebyś jednak nie przychodziła i bez tłumaczenia się rozłączają. Nienawidzę ich tym bardziej, że po oddzwonieniu do nich mówią, że w sumie nie wiedzą, dlaczego jednak cię nie chcą i po prostu cię zwalniają.

Tak, wiem. W świetle prawa pracowniczego pracodawca ma prawo mnie zwolnić w czasie próbnym, a zwłaszcza wtedy, gdy nie ma jeszcze podpisanej ze mną umowy. Mimo wszystko twierdzę, że tak nagłe odebranie kilku zmian bez słowa wytłumaczenia i nawet poinformowania, że ze mnie rezygnują, jest prostackie. Gińcie prostacy.

Denerwują mnie też prostaccy pracodawcy, którzy oczekują umiejętności, zaangażowania, pełnej gotowości i inwencji twórczej, w zamian nie dając nic- Co więcej!- Nie posiadając samemu walorów, których wymagają od pracownika. Denerwują mnie pracodawcy, którzy czepiają się o ułożenie frędzli w mopie podczas zmywania podłogi i o to, że bułka na grilla jest okrągła a nie prostokątna. Denerwują mnie pracodawcy, którzy wiecznie wyglądają, jakby im końskie łajno podsunięto pod nos. A już do szału doprowadzają mnie wykształcone panie manager, które żądzą się i dyrygują, a nie potrafią przeprowadzić krótkiej i banalnej rozmowy w języku angielskim na temat wynajęcia lokalu na imprezę i w tym celu wołają szarą pomiataną przez nich barmankę. Gińcie tępe patałachy! Idźcie do szkoły! Uczcie się, do jasnej cholery, to może nabędziecie chociaż jedną milionową część praw do pomiatania ludźmi!

Zbulwersowałam się dnia dzisiejszego. By ukoić nerwy, upiekłam ciastka. Francuskie. Z czekoladą i truskawkami. Nawet one mnie musiały wyprowadzić z równowagi, bo mnie poparzyły. Dranie jedne.

Abie