sobota, 28 lipca 2012

Tak w ramach wspomnień z dzieciństwa...

Nasunęło mi się zasadnicze pytanie. Jak pochrzanionym/naćpanym/pijanym trzeba być, by wymyślić dziwne stwory z wielkimi nosami (czy co to tam jest) i puszczać je dzieciom na dobranoc. Przecież to psychodeliczne. A potem dziwią się, że statystyki wskazują wzrost seryjnych morderców. Z całej tej bajki fajna była Mała Mi(wredna), Włóczykij (:D) i Buka (łaziła taka po mojej szkole, mam w związku z nią dobre wspomnienia:))

piątek, 20 lipca 2012

A morał tej historii krótki i niektórym znany:Ucz się, kurwa w szkole, bo będziesz mył ściany

Co się kryje pod skromnym i jakże obszernym mianem stanowiska "daily service"? Cóż, prócz prozaicznych zajęć, takich jak podawanie kawy i herbaty, zapełnianie zmywarki, zmywanie stolików i pucowanie kranów jako potencjalnych kobiecych lusterek, nasze szefostwo dba także o nasz rozwój osobisty i poczucie spełnienia w pracy. Chce, żebyśmy czuli wkład w naszą firmę, niemal w każdy skrawek, w każdą... ścianę. Nie chce również dopuścić do tego, abyśmy nie daj Boze nudzili się w pracy czy mieli czas wypić pierwszą kawę o 13. W ramach tego każe nam myć ściany. A dokładnie mnie.
  Nie wiem jak wy, ale jak ściany w moim domu są brudne, to je odmalowuje. Taki fetysz. Białą farba+ czarne smugi= malowanie. Biała farba+odpadający tynk= tynkowanie i malowanie. Ale to wschodnie zacofanie. Na zachodzie dwumetrowe ściany na 13 piętrach myją małą gąbką i wodą.
Nie martwcie się. Ja miałam tylko 2 piętra.
Tak to bywa, jak jest się leniem/obibokiem/nieudacznikiem życiowym/mną to ma się nad sobą pedantyczną szefową, która jednego dnia pokazuje, jak rozładować zmywarkę i wytrzeć zlew do sucha, drugiego każe myć ściany. Aż się boję, co będę robić w poniedziałek, czego się nauczę. Jedno wiem- Accenture lubi zaskakiwać, i dba o rozwój duchowy i fizyczny pracowników. Zwłaszcza fizyczny.
Jak w temacie, moi mili: Morał tej historii krótki i niektórym znany: ucz się kurwa w szkole, bo będziesz mył ściany.

Abie

środa, 18 lipca 2012

4x Z: czyli kobieta-terminator

4x Z: Zmęczona, zestresowana, zirytowana, znów na diecie. To połączenie, które z każdej kobiety czyni albo papkę emocjonalną, albo terminatora, do którego lepiej nie podchodzić, jeśli chce się zachować życie oraz zdrowie. Ja jestem- na nieszczęście dla mojego otoczenia- tą drugą wersją.

  1. Zmęczona- Stan ten spowodowany jest faktem, że przestawiam się z trybu "sowy" na tryb "słowika"- a wszystko za sprawą nowej pracy w firmie Accenture na stanowisku "Daily service". Praca niezbyt wymagająca i męcząca, polegająca na czyszczeniu kuchni w nowoczesnej firmie na 13 piętrze wieżowca, ładowaniu zmywarki, zmywaniu, czyszczeniu ekspresu, zmywaniu stolików, dokładaniu herbat/kawy/mleka/cytryny, ogarnianiu łazienek i sal konferencyjnych, robieniu kaw i herbat na spotkania biznesowe. Niestety wstawać muszę ok 8, czyli w momencie w którym kiedyś przewracałam się na drugi bok i zabierałam Piotrowi kołdrę. Praca ma w sumie tylko jeden minus. Jest tylko na 2 tygodnie, albowiem jestem w zastępstwie za pewną urlopowiczkę. Ale może jeśli będę charyzmatycznie dosypywać czekolady i kawy do ekspresu, to będą chcieli mnie zatrzymać na dłużej. 
  2. Zestresowana- Stan spowodowany moimi studiami. Przez ostatnie pare dni tak mi dały w kość, że dziś nie wytrzymałam i płakałam przy pani z dziekanatu. Otóż wczoraj był ostatni dzień składania papierów po rekrutacji. Ja wtedy (tuż przed pracą) jeździłam i załatwiałam obiegówki, ażeby zabrać dokumenty, które miałam z powrotem w polonie złożyć. I w ten sposób zrobił mi się mały ambaras, bo BUW był otwarty dopiero od 14- już jednej obiegówki nie miałam. Czarno widziałam swoją przyszłość. Ze skrętem jelit pojechałam na UW, zebrałam pozostałe obiegówki. Zorientowałam się, że nawet jeśli zwolniłabym się tego dnia z pracy, to muszę jeszcze wydrukować podanie na studia i którym zapomniałam i zaświadczenie o zapłacie za elektroniczną legitę studencką. Wychodząc z polonu spotkąłam przemiłą Panią z Sekcji Toku Studiów (To coś jak dziekanat, ale tylko w obrębie polonu. Nazywajmy ją Panią z dziekanatu), która uratowąła mi skórę (tak wtedy myślałam). Zaczełam biedaczkę siłującą się z parasolem pytać co i jak- okazało się, że wystarczy że dam jej to co mam, a ona moją teczkę zaniesie wprost do komisji rekrutacyjnej i będzie po sprawie. Nawet mnie przyjęła poza kolejką. Zadowolona pojechałam do pracy myśląc, że wszystko już załatwione. O ja głupia! Dziś tuż przed rozpoczęciem mojej interesującej pracy zadzwoniła do mnie owa pani z dziekanatu z pretensją i żalem w głosie, czemu nie złożyłam wczoraj podania. Jakiego podania?!!! No ja się pytam?! Włosy mi stanęły dęba na głowie. Okazało się, że szanowny Pan Łukasz, zastępca dziekana polonu zwrócił dziś moją teczkę stwierdzając, że nie jestem przyjęta, bo nie dostarczyłam podania (ponieważ myślałam, że wszystko mam już złożone). Okazało się, że podania już złożyć nie mogę i kaput. Moja szefowa widząc, jak się trzęsę i mam łzy w oczach wydrukowała mi podanie i wysłała na polon. Tam zrobiłam z siebie idiotkę przed Panią z dziekantu i Panem Łukaszem, tłumacząc się łamiącym głosem i płącząc na przemian. Istny cyrk. Wyżej wymieniony chyba mi nie dowierzał, ale mnie przyjął na zasadzie "gentelman agreement". Wiem, że na pewno tym razem nie zmarnuję szansy którą dostałam. Jestem studentką polonu! Znowu... Ale i tak wciąż ręce mi się trzęsą z emocji. 
  3. Zirytowana- Ten oto stan związany jest z moją pracą. Moja nadgorliwa szefowa- Która jest oczywiście przemiła i nic do niej nie mam osobiście- Jest pedantką. I chyba ma mnie za idiotkę. Pracuję tam już trzy dni, robiąc najzwyczajniejsze na świecie rzeczy- tu zetrę, tam zmyję, tu zbiorę. A ona dziś mnie szkoliła z tego jak wycierać zlew i jak rozpakowywać "sprytnie" zmywarkę. Nosz ja pierdolę. Chyba to żadna filozofia nie? A jednak. W złej kolejności wyjęłam naczynia. A jakie to ma znaczenie????!!!! Wciąz mnie poucza, sprawdza- tu plamka, tam ziarenko, a to sprawdziłaś, a to a to? Doprowadza mnie do szaleństwa!!!!!! Jak ja nie lubię takich ludzi, agrrrrr. 
  4. Znów na diecie- Nie wiem czy to specjalnie, ale mam dziwne wrażenie, że lustra w New Yorkerze poszerzają. Albo moje domowe mnie wyszczuplają. Nieważne. Rozpoczęcie diety wspomaga fakt, że moja lodówka jest pusta: jest tam mleko i szuszone pomidory. Wiadomo, matki w domu nie ma, ja się żywię waflami ryżowymi i zupkami chińskimi. I pyszną kawą z pracowniczego ekspresu. Wczoraj Piotr wykorzystał też cały olej do robienia frytek dla siebie, więc nie będzie mnie kusiło by takowego użyć:)
Tym oto dietetycznym akcentem kończę dzisiejszy post. Miałam milion planów na ten dzień: posprzątam, wstawię pranie, pójdę na rower: ale jedyne na co mam ochotę to walnąć się na łóżko i obejrzeć kolejny odcinek Seksu w wielkim mieście z brzydką Sarah Jessica Parker. Życzę wam miłych wakacji i miłego obżerania się tłustymi, słodkimi, pysznymi rzeczami, podczas kiedy ja jak królik wpierdalam trochę nadgniłą sałatę i wyschłe wafle ryżowe.

Abbs

sobota, 14 lipca 2012

Numer 42- Om Shanti Om

Trochę się w sumie zdziwiłam, widząc na liście 100 najlepszych filmów dekady produkcję bollywoodzką. Stwierdziłam- skoro jest tutaj, musi być dobry.  Przyznaję, że nie jestem może bolly-maniaczką. Kiedyś byłam. Ale od czasu do czasu wracam do tych filmów. Właśnie dlatego od niego zaczełam moją stufilmową wędrówkę.


To scena z piosenki Dewangi Dewangi, w której wystąpiła plejada ponad 30 indysjkich aktorów i aktorek. Coś takiego po raz pierwszy w kinie Bolly.

A tu kadr z genialnej sceny z balu maskowego, odnosząca się do Upiora w Operze. Warto obejrzeć chociaż ten fragment filmu, gwarantuję:)


Om Shanti Om z 2007 roku, produkcja Farah Khan znanej z Jestem przy tobie, oraz genialnej choreografii do Gdyby jutra nie było, Chalte chalte czy mojego ukochanego Czasem słońce czasem deszcz. Cóż, i tutaj się spisała. Wszyscy, gdziekolwiek nie zajrzałam, Om Shanti chwalą. Że przepych, że zwroty akcji, że plejada bolly-aktorów, że piosenki wpadają w ucho. Hm...

Muszę przyznać, że pierwsza połowa filmu mnie nudziła. Shah Rukh Khan grał idiotę, było dużo dziwnych scen, wszystko rodem ze starego, nieco dziwnego kina indyjskiego. Tu pies jest pogrzebany. Czytając potem o tym filmie dowiedziałam się, że film naszpikowany jest odniesieniami do historii kina Bolly. Pierwsza część, rozgrywająca się w 1977 roku, to odniesienie do przeszłości. Druga część, ta z 2007 roku- to współczesne kino Bollywood. Brawo, Farah. Szczerze mówiąc, to po tym gatunku filmowym nie spodziewałabym się czegoś ponad prostą historię miłosną.

No bo zastanówcie się. Jak wam mówią film bollywood, to co wam pierwsze przychodzi na myśl? Nieco kiczowata historia miłosna, żeby nie powiedzieć- tandetna- z przejaskrawionymi postaciami, historiami i dialogami, mnóstwem łez, przeciągania "wzruszajacych" scen i dużą ilością tańca, śpiewu, kolorowych strojów. Taka prawda. Wszyscy od tych filmów oczekujemy miłosci, tańca i dobrego zakończenia.

Tutaj historia miłosna jest tylko tłem, pretekstem możnaby rzec- przynajmniej dla mnie. Odnajdujemy tu dreszczowiec, film grozy, kryminał, akcję. Wszystko naraz! Ale i tak nie dlatego podoba mi się Om Shanti Om.

Ja filmy bolly lubię i oglądam dla scen taneczno-wokalnych. Te stroje, przepych, przepiękne aktorki- w tym wrednym, szarym, pełnym problemów i stresów świecie dobrze jest czasem obejrzeć jakąś kolorową mrzonkę i trochę się pośmiać. A Om Shanti to ma. Piosenki wpadają w ucho- W Dewangi Dewangi (które teraz ciągle mi chodzi po głowie) występuje ponad 30 indyjskich aktorów i aktorek. Jeśli jesteś bollymaniakiem i znasz trochę tych filmów, możesz się pobawić w odgadywanie gestów, spojrzeń i przypisaywanie ich do konkret nych filmów.

Niezła, zabawna i intersująca jest scena nominacji, natomiast scena na balu maskowym- Genialna wokalnie i tanecznie. Wszyscy tam widzą odniesienie do Upiora w operze, ale ja bym do tych skojarzeń dołączyła jeszcze Hamleta- ale to ja:)

Generalnie- polecam. Pierwsza część się dłuży, drugiej- nie zauważysz jak zleci ci 3 godziny. Ciekawa konwencja, zabawne momenty, budowanie napięcia- czyli zwrot o 180 stopni.

Zacne, milordzie! Om Shanti ma mój plus.
Abbs

piątek, 13 lipca 2012

Pierwszy ze 100 kroków

 Odkryłam ciekawą stronkę, którą bardzo gorąco wam polecam- Esensja.pl Link możecie znaleźć po prawej stronie w witrynce "Tu warto czasami zajrzeć". Esensja to coś w rodzaju internetowego magazynu kulturalnego: wszystko o filmach, książkach, eventach, grach komputerowych, muzyce chyba też. Mnóstwo ciekawych recenzji. Ja trafiłąm na nią przez przypadek, poszukując jakiejś listy najlepszych filmów roku czy coś takiego. Trafiłam na ich listę 100 najlepszych filmów dekady, do której link macie tutaj.

Zafascynowana i zadowolona z internetowych poszukiwań postanowiłam, że obejrzę wszystkie te filmy. Relację z każdego seansu zdam wam na tym blogu. Czeka mnie nie lada zadanie- ta lista zawiera wszystko, od bajek disneya czy pixaru po poważne produkcje światowych filmowców, poprzez rozrywkę oczywiście. Czuję, że czeka mnie całkiem ciekawa i emocjonująca podróż. Zabieram się za pierwszy film- Om Shanti Om, jedna z ważniejszych produkcji kina Bollywood. Bon voyage!

Abie

Mój mały studencki ambaras i zważony krem do karpatki

Jak zapewne wiedzą ci, którzy tego bloga czytają, albo należą do grona moich najbliższych przyjaciół- Jakiś czas temu zrezygnowałam ze studiów z zamiarem powrotu w następnym roku. Powody były złożone- jedni znają je lepiej, inni gorzej- Never mind. Ważne jest, że znów się dostałam- Tak, tak! Jestem na liście tegorocznych studentów pierwszego roku. I to ekhm- Dwukrotnie. Bo szlachta zapisuje się na listę dwa razy.

Tak generalnie to zrobił mi się mały ambaras. Zalogowawszy się do rekrutacji pojechałam do Sekcji Toku Studiów, aby dowiedzieć się, co mam dalej zrobić, gdzie odebrać papiery i tak dalej. Miła pani z dziekanatu powiedziała, że mogę składać podanie o powtarzanie pierwszego roku do Dziekana, bo od tego roku jest to możliwe. Bd miała zaliczone niektóre przedmioty, oguny- same plusy. Mądra Marta na zwlekając (i na szczeście nie wylogowywując się z rekrutacji) napisała podanko i złożyła. Odpowiedź ostrzymała pozytywną, z adnotacją, że taka impreza kosztuje 1500 zł. I tu się pojawił problem, ponieważ nie wiedziałam nic wcześniej o takowej wpłacie, a nawet jeśli, nie sądziłam, że będzie ona w wysokości tysiąca iluśtam złotych. Na szczęście zakwalifikowałam się w rekrutacji. Dziś, przed pracą w te pędy, zawieziona na motorze przez mojego lubego wpadłam do sekretariatu na polonie z raczej mętnym i chaotycznym tłumaczeniem. Na szczęście okazało się, że mogę jeszcze zebrać obiegówki, złożyć oświadczenie o rezygnacji i zabrać papiery, by złożyć je we wtorek jako studentka pierwszego roku. Caramba! Miejmy tylko nadzieję, że zdążę, mam na to tylko jedno przedpołudnie biorąc pod uwagę fakt, że w poniedziałek idę do pracy a we wtorek rano muszę złożyć papiery. I w ten sposób dostałam się podwójnie. Ale i tak i tak-  Dostałam się! Znów jestem studentką. Kamień spadł mi z serca.

Jeszcze tylko muszę znaleć pracę;/ I upiec karpatkę. Jak mi się uda to ją tu wstawię. Wczoraj nie wyszła.

Abbs

poniedziałek, 9 lipca 2012

Przez żołądek do serca?

Może i tak. Jest to nawet bardzo prawdopodobne. No bo czyż dla kobiety największym wyróżnieniem nie jest, kiedy jej mężczyzna powie jej że, gotuje tak dobrze jak jego matka? Rodzicielkę ciężko przebić. Samo serwowanie lub jedzenie posiłku nie jest jednak tak przyjemne i... no nie wiem- Zabawne? Pociągające?- jak wspólne gotowanie. Przekonałam się o tym dziś około pierwszej w nocy, kiedy piekłam z Piotrem domową pizzę.
Do tej pory byłam wystarczająco zszokowana, że mogę z moim mężczyzną rozmawiać o gotowaniu- nie tylko o schabowym z burakami. Dobry Boże, on wie co to jest SOS BESZAMELOWY. Co więcej, on zna przepis:) Niewielu takich dotąd spotkałam. Po dziesiejszej nocy stwierdzam jednak, że równie przyjemne, jeśli nie przyjemniejsze, jest wspólne gotowanie: Rozdzielanie zadań i obowiązków, wspólne doprawianie potraw, dzielenie się sposobami, wiedzą i spostrzeżeniami. To strasznie spaja związek- i nie tylko. Każdą znajomość, przyjaźń czy cokolwiek. Ale w wymiarze związku ma to taki dziwny, ciepły urok.
 Piotr pewnie nie jest tego samego zdania. Najpierw kazałam mu przygotować kolację, podczas kiedy ja siedziałam na parapecie ze szklanką zimnej wody z cytryną. Szybko jednak poszłam w ślady mojej mamy (ona to zawsze robi, czym doprowadza mnie do szału!) zaczęłam mu mówić po kolei co ma robić, zaglądać na patelnię, w końcu na widok tego, jak kroił cebulę zabrałam mu nóż i sama się wepchnęłam na pozycję kucharza. Koniec końców pizza została upieczona wspólnymi siłami, tak jak pierwotnie było zaplanowane. Wyszła pyszna. I baaardzo sycąca. Po dwóch kawałkach padłam na łóżko nie będąc w stanie się ruszyć:)

Abie


piątek, 6 lipca 2012

Miłość to zło- Unikajcie jak ognia!!

 Mam dziwne wrażenie że moje dotychczasowe myślenie o związkach było mieszaniną realizmu i mitycznych, babskich wyobrażeń- nie wiem czego bardziej. Jezu! Kiedyś byłam opanowaną realistką, której nikt nie potrafił wyprowadzić z równowagi. Miałam swoje zdanie, byłam raczej samotniczką, potrafiłam postawić na swoim. A teraz? Stałam się jakąś furiatką. I nie wiem czy to hormony, czy po prostu facet na którym mi zależy robi ze mnie zupełnie innego człowieka. I czy to normalne, dopuszczalne w pewnych granicach, czy też powinnam się bronić rękami i nogami przed angazowaniem się w związek. Bo wiadomo- związek, znaczy kompromisy. A ja do tej pory byłam raczej bezkompromisową osobą. I całkiem nieźle wychodziło mi wytyczanie granicy w angażowaniu się. Do teraz. Czy to właśnie tak wygląda, że TA osoba denerwuje cię niepomiernie, że masz ochotę detonować bombę atomową, a jednocześnie kiedy jej nie ma to tęsknisz tak bardzo, że nie możesz usnąć, jeśli nie ma jej obok? Czy to właśnie tak wygląda, że zadajesz sobie milion pytań, masz setki wątpliwości kiedy jego/jej nie ma w pobliżu, ale zapominasz o tym wszystkim kiedy on/ona jest obok? Czy nie powinno być własnie tak, że przy tej drugiej osobie jesteś sobą, po prostu- bez udawania? I nie powinnaś się zmieniać? Tak mi się zawsze wydawało...

A może ja po prostu zawsze byłam stukniętą furiatką?

Boże, Jezu, wszyscy święci. Ja prosiłam. Prosiłam, zawsze usilnie. Z miłością z daleka ode mnie. Na milę. Czego dokładnie w stwierdzeniu: "Nie chcę się nigdy zakochać" nie zrozumieliście?!!!

Po raz kolejny o tym samym
Cholerycznie
Idiotycznie

Abbs

Wielki, tłusty minus dla facetów!

Drodzy faceci. Wkurzacie  mnie. Wkurzacie mnie dokumentnie. Doprowadzacie do szału, furii, rękoczynów i Bóg wie czego jeszcze. To wy doprowadziliście do I i II wojny światowej. To wy spaliliście Rzym. To wy byliście winni pierworodnego grzechu- Wąż był przecież rodzaju męskiego! Wkurzacie mnie!!!!!!!!

Najpierw się kręcicie, staracie: Kolacje, piękne słówka, buziaki, obietnice i trzymanie za rączkę. Kit, kit, kit!!!!! "Kocham cię", "Tęskniłem". Tak?! Ale jak przychodzi co do czego, nie odzywacie się przez kilka dni. Zero jakiekgokolwiek poczucia. I twierdzicie, że wam zależy? Leniwe, wredne maszkarony. Kiście się w swoich komputerach, grach, piwach, motorach, brudnych skarpetkach i zadymionych pokojach, gdzie pleśń tworzy nowe konstelacje.

Najpierw taki się zacznie kręcić, zwiedzie cię wizją bajkowego zaangażowania, a jak sama się zaangażujesz, zacznie ci zależeć, to on poczuje się już pewnie i- Hulaj dusza, piekła nie ma! Możesz mówić, możesz prosić, krzyczeć, całować, uśmiechać się, irytować- Nie dociera. Nie interesuje. A jak po dwóch dniach łaskawie napisze z czyjegoś numeru że jest gdzieś tam i żebym się nie martwiła- Wogóle się nie martwię! Mam to gdzieś! Idę na piwo ze starym znajomym.

Faceci, jesteście beznadziejni. A wy kobiety pamiętajcie- Nigdy im nie popuszczajcie, nie pokazujcie za bardzo, że wam zależy, i nigdy- nigdy!!!!- Nie odzywajcie się pierwsze. Nigdy!!!

Abie

środa, 4 lipca 2012

W weselnych klimatach

Stało się! Pierwsza odstrzelona osoba w moim pokoleniu. Teraz zaczną się zaręczyny, śluby, wesela, pytania, życzenia, białe sukienki, pierścionki zaręczynowe, ślubne obrązki...
Moi dwaj starsi bracia już zaręczeni -.- Teraz zaczną się pytania: A kiedy ty? A kiedy zaręczyny? A kiedy ślub? W sumie to im się nie dziwię. Zawsze byłam im znana z tego że gram solo. A tu nagle. Mężczyzna. Jezus Maryja i święty Józefie.

Moja cioteczna siostra wyszła za mąż. Po bodajże cztero czy pięcioletnim związku, roku zaręczyn, wreszcie z Karoliny Przybyszewskiej stała się Karoliną Garal. Dla mnie to było dosyć ważne wydarzenie, bo po raz pierwszy moja rodzina miała poznać szaleńca i straceńca, który się ze mną związał. Ślub był piękny. Z wychowania jestem cynikiem, kiedy inni płaczą i śmieją się, wzruszają, zachwycają i klaszczą, ja na popielniczkę zwiedzam dalekie krainy albo wypatruję much na suficie. Ale na tym ślubie się popłakałam- mimo że w sumie nie jestem z moją siostrą zbyt blisko. Mamy raczej różne charaktery. I wystraszyłam się, ze nie dam rady jej złożyć życzeń- No bo co to za wiocha, ja buc, płaczę na ślubie? Toż to takie amerykańskie, hollywoodzkie i babskie. Buce nie płaczą. Na szczęście zanim cały tłum gości się przewinął przez ramiona weselnej pary, zdążyłam się uspokoić. Z opanowaniem im pogratulowałam, pochwaliłam sukienkę siostrzaną i ukradłam buziaka jej małżonkowi.
 Ślub był dosyć długi, bo było dużo ceremonii neokatechumenalnych, ksiądz śpiewał (Piotr był tym zachwycony) a ja byłam wściekła, bo jakieś trzy przyjaciółeczki z Pcimia Dolnego albo nie wiadomo kurwa skąd wepchnęły się do 3 ławki gdzie powinna siedzieć rodzina i stwierdziły, że nas nie puszczą. No trochę kultury! Ale mniejsza.
  Wesele przednie. Szkoda tylko, że tak gorąco. Świetny didżej, dużo fajnej muzyki. Był drink bar, czym byłam zachwycona. Mój brat śmiał się, że po godzinie wypróbowałam wszystkie drinki z karty. To pewnie dlatego jak Piotr tańczył ze mną, to na jego 20 kroków wypadały moje 2. Albo to wina szpilek.
  Odkryłam, że mój luby ma jeszcze jedną zaletę, mianowicie- tańczy! Narzeczona mojego brata stwierdziła nawet, że jak Patrick Swayze:) Byłam z niego dumna. Rodzinie się podobał. Przepił mojego brata i został zaproszony na imprezę za 2  tygodnie. Ja się wytańczyłam, choć szczerze mówiąc jeszcze mi mało. Tylko jedzenie było paskudne. Poszłam z myślą, że po tym całym odchudzaniu wreszcze się najem jak dzika świnia, posiedze przy stole i się napiję. A tu lipa. Jedzenie słabe, muzyka dobra, ciągle na parkiecie. Tylko tort był dobry (na załaczonym obrazku), ale oczywiście go nie zjadłam, bo wcześniej najadłam się jakichś niedobrych rzeczy;/



Karolina już stracona dla świata. Sebastian i Kamil się zaręczyli. Wszyscy teraz z uwagą spoglądają na mój palec i myslą: czy to ten, czy nie ten? Cóż. Chyba ten. Robi się poważnie. Moja mama to już nawet z Piotrem się zastanawiają nad menu weselnym. Szaleństwo ślubno weselne się zaczeło w mojej rodzinie. Memu pokoleniu w drogę czas. Masaaaaakra. Ale jedno wiem. Ja do ślubu pojadę z obstawą harleya-davidsona:)

Uciekająca Panna Nie-dotykaj
Abbs