poniedziałek, 10 września 2012

Powracam!

Dawno tu nie zaglądałam i nic nie skrobnęłam, bo mi się nie chciało. Stwierdziłam jednak, że skoro wrzesień już nastał, troszkę się działo, jest 20:30 a mnie nie chcę się nic, to może skleję kilka grafomańskich zdań i opowiem co u mnie.

  1. O tym, że dostałam się na studia już wiecie. Narazie w tym temacie nic nowego. Piszę to tylko dlatego, żebyście mieli pięknie okazany całokształt mojej sangwiniczno-cholerycznej prawie 20 letniej egzystencji. Jestem spokojniejsza bo nie boję się USOSa i czuję się podbudowana oraz "fajna" (to to słowo, którego studentka polonistyki zdecydowanie NIGDY nie powinna używać w słowie pisanym) ponieważ wszyscy inni są w popłochu nie wiedzą co robić i są trochę jak te owieczki prowadzone na rzeź, a ja im mogę odgarnąć gradowe chmury i wytłumaczyć parę rzeczy. Ponadto już wiem, do których wykładowców się zdecydowanie nie zapisywać, a do których warto. 
  2. Dostałam pracę! Tak, fanfary, trąbki, konfetti i w ogóle. Cholernie się cieszę. Naprawdę. Bo już mi pustka w portfelu zaczynała ciążyć. Moja praca będzie polegać na doradzaniu klientom, pamiętaniu kodów do gumek, sprzedawaniu różnych pierdół do włosów i takie tam. Jednym słowem: jestem sprzedawcą w sklepie z biżuterią. Ale nie taką drogą i ekskluzywną. Taką gorszą i trochę badziewną. Ale co mi tam, kasy trochę będzie.
  3. Jestem baaaardzo podekscytowana ślubem i weselem, które mnie czeka w tę sobotę, ślubem mojej bliskiej przyjaciółki, która po pewnych kolejach życiowych w końcu znalazła księcia na czarnym rumaku (Rumak ma dwa koła i pięknie mruczy jak go się prawą rączką pomizia) i odziana w biel złączy z nim w ten oto weekend swoją przyszłość. Ja na tym ślubie będę śpiewać, będę ładnie wyglądać i świetnie się bawić. Zdjęcia i wrażenia niechybnie tu zamieszczę. Szczególnie, że będę miała ładną sukienkę i muszę się nią pochwalić. 
  4. Co jeszcze? Ano w sumie nic. Żyję wstałym związku, co w sumie nie jest takie straszne złe i okropne. 3 września stuknęło nam pół roku. Aż się dziwię że ktoś ze mną tyle wytrzymał. Ostatnio z Piotrem i naszymi przyjaciółmi w dziczy byłam, złowiłam dużą rybę i trzy razy to samo drzewo, raz zniszczyłam wędkę mojego lubego (za co myślałam że mnie badylem na miejscu zatłucze), żywiliśmy się tym co ugotowaliśmy w puszce po chupa chupsach na wolnym ogniu (Ryż gotowaliśmy pół dnia) albo ewentualnie tym co dostaliśmy za zniżki w McDonaldzie w Garwolinie. Kasia wynalazła nową formę kanapki z wędliną i ogórkiem (rozdrobnione i pociapane w menażce). Było miło, było krótko, jak wróciłam to pierwszą rzeczą było przytulenie mojego kibelka, drugą prysznic. 
  5. Miałam napisać o "Labiryncie Fauna" kilka mądrych rzeczy, ale też mi się nie chce. Generalnie ci Hiszpanie to mają taki swój klimat tych filmów i ja niekoniecznie za nim przepadam. Drażni mnie trochę. Zauważyłam, że tak samo jest w hiszpańskiej literaturze. To ta sama bakteria jest. Ale bym poleciła obejrzeć, zwłaszcza, że zawsze jestem takiego oto zdania: Nie wydawaj o filmie opinii na podstawie jakiejś durnej recenzji, sam obejrzyj przekonaj się i ew. zalajkuj recenzenta. Tyle. 
To rzekłam ja, Sangwiniczno-Choleryczna
Abie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz