poniedziałek, 3 grudnia 2012

Garść faktów na temat damskich torebek...

Zawsze śmiałam się z męskiego awersu do damskich torebek. Mimo dość dużej pojemności nasze torby jednak nie pomieściłyby Krakena... (-> bbe27 Chata Wuja Freda). Jakkolwiek uroczy jest lęk wasz przed odmętami kawałka skóry z suwakami, pomysł z krasnoludkami również jest z góry skazany na porażkę. A szkoda:(


  Tak naprawdę nasze torebki zawierają tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ja na przykład noszę w niej trzy szminki, balsam do ust, pędzel do pudru, szczotkę, termokubek do kawy, patyczki do uszu, pilniczek, kawę, herbatę, wsuwki , gumkę, obcęgi, kieliszek pięćdziesiątkę, krem do rąk, długopis, ołówek, portfel oraz kolekcję kapsli po piwie. 
   
Moim mistrzem jest moja niedawna klientka, która przyszła do sklepu z torbą wielkości worka na śmieci. Gdy przyszło do płacenia i szukania portfela, jak gdyby nigdy nic wyjęła latarkę i zaczęła sobie nią świecić. Czyż to nie genialnie proste i praktyczne? Gdyby tak to opatentować, możnaby zarobić kupę kasy. 

  Albo na przykład torebka Hermiony. To wcale nie była fikcja literacka z tym namiotem wyciąganym z malutkiej torebeczki. Prz dzisiejszej technologii ich pojemność wzrasta wielokrotnie. Skutkiem czasami jest tylko rozwalony suwak. A w końcu i tak nasze torebki noszą nasi mężczyźni, jako płeć "silniejsza" :]

 Kończąc ten temat pragnę przytoczyć opinię amerykańskich naukowców, którzy odkryli, że typowa damska torebka zawiera w sobie przedmioty niezbędne do tego by przeżyć w dziczy około pół roku! I kto tu jest słabą płcią,co?:D

czwartek, 18 października 2012

Malinowy sorbet i nihilistyczne wizje religijne samobójców-gawędziarzy

Spotkałam się dziś ze starą przyjaciółką, co się z nią szmat numerkówz kalendarza nie widziałam. Jest to jednak prawda, że prawdziwa przyjaźń przetrwa próbę czasu- nieważne jak długo się nie widzicie, przy następnym spotkaniu będzie tak samo naturalnie jak dawniej. Nie wspominając już o tym, że prawdziwy przyjaciel nie osądza, nawet jeśli z zachowaniem drugiego się nie zgadza- Tak oto wstęp zakończę gimbusiarskim łzawym tekstem z półki: "13-latki na demotach".  Dziś panel z serii:

"Co robią dwie studentki na dworcu w czwartkowy wieczór?"



A co robią? Odpowiedź nader prosta jest: Siedzą pod reklamą jedząc sorbet malinowy. Spotkania takie są niezwykle relaksujące i dostarczają dużej dozy enzymu niszczącego szare komórki. Prosicie przykład?
 Dziś usłyszałam wykład o samobójcach- gawędziarzach, przeżywających kryzys osobowościowy, zażywających narkotyki po których mają nihilistyczne wizje religijne- które tak przytłaczają ich dojrzałą i  problematyczną osobowość, że zwracają się oni ku ateistyczno-agnostycznemu podejściu do wiary i życia.

Swoją drogą- Jestem ciekawa, jak wyglądają owe nihilistyczne wizje religijne po dropsikach? Ktoś mi może dostarczyć odpowiedzi na takie pytanie?
 Obawiam się, że moja osobowość jest za mało problematyczna i w sytuacji, gdy naćpałabym się jakichś świństw (co jest wysoce nieprawdopodobne) widziałabym tylko białe myszki, zielone smoki i różowe słonie.

Wracając do samobójców-gawędziarzy- mają podobno skłonność do opowiadania o swoich wyimaginowanych problemach, oraz odcinania/przycinania/odrywania sobie różnych części ciała- To zapewne rodzaj nihilistycznego mistycyzmu, o ile nihilizm może mieć swój mistycyzm.

Dalej usłyszałam kilka intersujących historii o (tu powinna być CENZURA, aczkolwiek przytaczam, ponieważ CYTUJĘ) "pojebanych, aczkolwiek inteligentnych satanistach".

"Kocham ludzi z pasją, którzy wierzą w coś całym swoim sercem- Niezależnie czy jest to Asmodeusz, Jezus Chrystus czy Wielka Boginii"

Żeby nie było. To nie moje słowa. Ja wtedy tarzałam się ze śmiechu po betonie słuchając tych produktów sorbetu malinowego. Nadmienię jeszcze, że osoba, która to wypowiedziała jest wierzącą i praktykującą katoliczką, osoba najlepsza, najzabawniejsza i chyba najbardziej tolerancyjna, jaką znam.

Dalej opowiadała mi o tworzeniu Dogmatu o Nieomylności Skarpetek (Co studia robią z ludźmi...) który chętnie ofiaruje w prezencie jakiemuś agnostykowi, który nie wie w co ma wierzyć- A wiadomo,w coś wierzyć trzeba i jest łatwiej.

Potem skończył nam się sorbet.



Wszystko to wina zbyt dużego stężenia cukru w sorbecie malinowym- A może połączenia naszych dwóch, nieco dziwnych osobowości- jednak nic nieszkodliwego (poza tym postem) nie wynikło z tego.

Morał z tego krótki i niektórym znany: pigułek i sorbetów lepiej unikamy.

Abbs.

wtorek, 2 października 2012

Pidżin, karaoke i najtańsze ksero w mieście

Na UW panuje szał. Przynajmniej wśród pierwszaków. Wszyscy są jeszcze tak pełni werwy, entuzjazmu i radości. Wchodzą w nowy etap życia, rozrywek i edukacji. Wierzą w systematyczność i potęgi klucz. Ech...
Dla was wszystkich naiwnie myślących, drodzy bracia i siostry w studenckiej matni, oto zamieszczam mądrość życiową godną Diogenesa i jego beczki:



To nie jest bynajmniej złośliwość. To czysta, naga prawda obnażona przez lata zbiorowych doświadczeń, pokoleń studentów z całej Polski.
No dobrze. Widząc te entuzjastyczne ochy i achy skrobie mnie pod skórą wredny chochlik zwany sarkazmem i przekonuje mnie, że szybko im przejdzie. A może nie? Może sceptycyzm spowodowany jest tym, że moje początki były zupełnie inne, mój pierwszy dzień rok temu był nudny i do bani a po pierwszym miesiącu zastanawiałam się, co ja tam właściwie robię. Może dzielę skórę na niedźwiedziu. Nota bene mój pierwszy dzień tego roku był- użyję tu wulgaryzmu TYLKO i WYŁĄCZNIE w celach stylistyczno-ekspresyjnych- wyjebany w kosmos, zaskakująco ciekawy i intrygująco bezboleśnie mi zleciał. Byłam tak podekscytowana jak podczas swojego pierwszego wypadu do pubu (Ci co mnie znają zrozumieją dygresyjkę). Semestr zapowiada się wyśmienicie, zwłaszcza, że prawdopodobnie ostatni rok nie poszedł na marne- Będę mogła załatwić sobie przepisanie oceny z tych nudnych wykładów, które zaśmiecały/zaśmiecają mi plan, i zająć się tym co ważne i interesujące: Czyli Średniowieczem, Ars Moriendi, akcentem paroksytonicznym i odmianą pomarańczy o barwie pomarańczu.
No dobrze, z tym "interesujące" może trochę przesadziłam w kontekście pomarańczy. Ale tylko odrobinę.

Z panelu "Edukacja" przejdźmy mało płynnie, lecz z impetem w panel "Ludzie". Ten temat ostatnio szczególnie mnie bawi. Z tego oto względu, że doświadczenie ostatniego roku okazało się niebywałym atutem w oczach mojego roku, a przynajmniej grupy. Nagle stałam  się przydatna i niemal oblegana. Nie żebym wyszła na psychodelicznego introwertyka, ale jak kot, do tej pory bo kampusie chadzałam własnymi drogami. Teraz nie dość, że wciąż spotykam ludzi z zeszłego rocznika, nie dość że używam swojego aparatu gębowego częściej, niż mam w zwyczaju w przypadku nowych znajomości, to jeszcze- zgrozo!- ujawniają się u mnie prapoczątki jakichś dziwnych, niezrozumiałych dla mnie społecznych zachować. Takich, jak na przykład założenie maila grupowego. Jednym słowem, zaczynam angażować się w życie grupy społecznej, a to jest coś dla mnie niebywałego. Asymiluje się, uczłowieczam i Bóg jeden wie, co jeszcze. I sama biedna nie wiem, czy zdusić te stadne sympatie w zarodku, czy dać im się rozwijać, co może skończyć się kiedyś taką katastrofą jak samorząd studencki czy starosta roku.

I na koniec panel "Życie codzienne", które nabiera mocy i obrotów. Uczę się jak pogodzić studia z pracą i domem oraz próbuję poszerzyć swoją pamięć dla tych wszystkich informacji, które muszę zapamiętać: Mój Świat Spinek, moje studia, praca Piotrka, szkoła Piotrka, dom, BUW, korepetycje, AVON. I weź tu jeszcze znajdź czas by oblecieć znajomych i wyjść gdzieś na piwko wieczorkiem. I tak z kilku rzeczy musiałam zrezygnować z racji tego, że nie wyrabiam się czasowo-między innymi ze scholki:( Ale teraz będę w pełni zorganizowana, ponieważ UW zafundowało mi kalendarz akademicki dla świeżaka który naprawdę, ale to naprawdę mi się przyda. Od dziś nie będę zapominać o spotkaniach, kserówkach, książkach do oddania i godzinach pracy! Szkoda tylko, że wraz z kalendarzem nie fundują dodatkowej doby do każdego tygodnia.

A teraz już kończąc:
Sednem tego całego posta chyba jest to, że ten nowy rok cieszy mnie bardziej niż się spodziewałam i trochę to przeraża moje leniwe, sceptyczne i cyniczne alter ego, dlatego za wszelką cenę próbuję zbić ten entuzjazm grafomańskimi wpisami na blogu. Ale ma to plus. Wy odrywacie się od pracy/nauki/nieefektywnego tracenia swojego życia na bezrefleksyjne spanie/chlanie/zaśmiecanie środowiska i poświęcacie czas na coś, dzięki czemu może choć trochę się uśmiechniecie. Choćby ironicznie i z politowaniem:]

Na koniec ogłoszenie parafialne: Z racji tego, że mam nową pracę i trochę mi przybędzie kasy, a w moim świeżakowym kalendarzu jest kilka fajnych adresów, na blogu znajdzie się nowe miejsce- o ile ogarnę to technicznie- Z adresami interesujących i po prostu wartych odwiedzenia choć raz klubów/pubów/kawiarni/innych pierdół. W miarę mojego tripu po studenckich szlakach będę te adresy dodawać, i liczę na to że nie zbędziecie moich starań pogardliwym spojrzeniem i klikniecie w te strony. W związku z tym drugie ogłoszenie:

FANFARY, BĘBENKI, OWACJE NA STOJĄCO

ROBIĘ REKLAMĘ!!!

Przybywajcie w to oto miejsce

Pub nie ma stronki, ale ma fanpage na facebooku. A lokal jest fajny bo jest tani i fajny. Szczególnie, jak lubicie karaoke.  Zachęcam was, bo lubię to miejsce. Również dlatego, że mój przyjaciel jest tam barmanem. Dawajcie mu duże utargi i duże napiwki, to będzie miał dobry humor i będzie mi częściej piwo stawiał. Amen

PS: Nie powiem co to pidżin. Innym razem wam napiszę. Ha!

Studencko-dekadencko
Abie

niedziela, 23 września 2012

O ogólnym zmęczeniu i sztuce skręcania szuflad

W sumie sama biedna nie wiem, od czego zacząć i co dokładnie mam przekazać, obecnie jedyne czego pragnę to tabliczka czekolady, łóżko i ciepła herbata. Generalnie jestem po kilkudniowym bloku pracowniczym i trochę mnie to zmęczyło, dodatkowo wczorajsze urodziny Paryża Północy, które przeszłam dosyć intensywnie i emocjonalnie, krótki sen- to wszystko się składa na potencjalnego skacowanego zombie. Mimo wszystko jeszcze żyję. Z pracy jestem zadowolona. Po pierwszych trudnych przejściach (Moje pierwsze zamknięcie sklepu trwało 40 minut. Teraz zajmuje mi 10) i przyswajaniu kodów na gumki i spinki stwierdzam, że dobrze mi się tam pracuje. Chyba się zakotwiczę.

Z niecierpliwością czekam początku października. Z niecierpliwością, ponieważ wtedy skończy  się moja wolność, a znów zaczną studia. Ciekawe, skąd ja wezmę pieniądze na te wszystkie wypady na piwo?

W życiu prywatnym wszystko dobrze, no może poza kilkoma szczegółami w kwestii tych, co zawsze powinni być najbliżsi. W moim krótkostażowym związku wszystko układa się jak najlepiej: Kłócimy się jak stare małżeństwo, ale bez większych uszczknięć na honorze i sercach. Podsumowując, jest ok.

A tak z innej beczki: Pół dnia spędziłam dziś na poszukiwnaiu biurka i komody, drugie pół na  dzielnym pomaganiu mojemu mężczyźnie w skręcaniu komody. Poradziłam sobie świetnie. Tylko mnie palec od młotka boli. Tak po krótce tyle u mnie. Wybaczcie za takie zdawkowe notki, ale troszku zmęczona jestem. Czekam na dłuższą lukę w pracy, kiedy w końcu się wyśpię<3

Bez całusów, trochę nie w humorze
Abie

poniedziałek, 17 września 2012

Ślubno-weselnie

Obiecałam relację, to ją zamieszczę. W większości to będzie relacja w postaci fotografii, ponieważ ładnie wyglądałam (przynajmniej przez większość wesela) i chcę się pochwalić:]

Oto galeria z drobnymi komentarzami:

Tuż po samym ślubie. Para młoda zbiera gratulacje i prezenty. A ja mam jeszcze w miarę ładną fryzurę. Prawda?
Niestety muszę stwierdzić, że takie wycieczki były kluczowymi momentami dla Piotra na tym weselu. Na początku twardo siedziałam przy stole z marsową miną, ale w końcu- jak widać na zdjęciu- się poddałam. Ku mojej irytacji najlepsze piosenki leciały właśnie wtedy kiedy Piotr był na papierosie;/

Ciasta były pycha. Jak widać. W ogóle jedzenie było pycha. 

Tort wjeżdża. Stąd te miny


Tu już moja fryzura ma się nieco gorzej. W ogóle włosy Piotrka miały lepszą postać od moich. I wyjątkowo nie miał fryzury na Biebera, co bardzo mnie cieszyło. Proszę, jaki słodki muppet z niego. 

Zazwyczaj powstrzymuję się przed dodawaniem tego typu zdjęć, ale tym razem wyszło tak ładnie, że postanowiłam zaryzykować. 

Uśmiech Abbs do kieliszka numer 54: "Sentymentalnie"

Teraz kilka zdjęć z oczepin. Mój mężczyzna postanowił wziąć udział w Jeziorze Łabędzim


Oraz w konkursie tańca. Tu chyba udajemy, że potrafimy tańczyć tango. Przynajmniej tak to wygląda. Aczkolwiek z tego co pamiętam to był walc.  


Jeden z niewielu momentów, kiedy można mnie było zobaczyć na parkiecie. Jak już mówiłam, mój mężczyzna pół wesela spędził na papierosie.


To nie potrzebuje komentarza, prawda?:) Za to zdjęcie  jestem mu w stanie wybaczyć wszystko:)

Z Siostrą Samuelką. Moja fryzura ma się fatalnie

Oto jedna z niewielu osów, któej fryzura była nienaganna przez całe wesele. Olga Wąsik. I ja.We wstawionym wydaniu

Jeszcze przed weselem! Widać po włosach


Generalnie było kilka zabawnych perypetii. Na przykład w kościele wszyscy się zastanawiali, dlaczego zdjęcia parze młodej robi Justyna Steczkowska. Albo dlaczego kierowca autokaru wygląda jak Stahursky (nie, to nie był on). Generalnie pan kierowca nie miał najwyraźniej pojęcia gdzie ma jechać, zawracał ze trzy razy dopóki nie poszłam i go nie pokierowałam. Moje pończochy pod koniec były w strzępach, straciłam oba ramiączka sukienki (Oba podczas dwóch tańców Z Robertem Piotrowiczem:)). Wróciłam około 7 rano, kiedy wszędzie było już jasno, a odsypiałam do 19, ale generalnie- było w dechę. Dziękuję za zaproszenie i czekam, aż kolejni będą się hajtać.

Finito
Abbs

poniedziałek, 10 września 2012

Powracam!

Dawno tu nie zaglądałam i nic nie skrobnęłam, bo mi się nie chciało. Stwierdziłam jednak, że skoro wrzesień już nastał, troszkę się działo, jest 20:30 a mnie nie chcę się nic, to może skleję kilka grafomańskich zdań i opowiem co u mnie.

  1. O tym, że dostałam się na studia już wiecie. Narazie w tym temacie nic nowego. Piszę to tylko dlatego, żebyście mieli pięknie okazany całokształt mojej sangwiniczno-cholerycznej prawie 20 letniej egzystencji. Jestem spokojniejsza bo nie boję się USOSa i czuję się podbudowana oraz "fajna" (to to słowo, którego studentka polonistyki zdecydowanie NIGDY nie powinna używać w słowie pisanym) ponieważ wszyscy inni są w popłochu nie wiedzą co robić i są trochę jak te owieczki prowadzone na rzeź, a ja im mogę odgarnąć gradowe chmury i wytłumaczyć parę rzeczy. Ponadto już wiem, do których wykładowców się zdecydowanie nie zapisywać, a do których warto. 
  2. Dostałam pracę! Tak, fanfary, trąbki, konfetti i w ogóle. Cholernie się cieszę. Naprawdę. Bo już mi pustka w portfelu zaczynała ciążyć. Moja praca będzie polegać na doradzaniu klientom, pamiętaniu kodów do gumek, sprzedawaniu różnych pierdół do włosów i takie tam. Jednym słowem: jestem sprzedawcą w sklepie z biżuterią. Ale nie taką drogą i ekskluzywną. Taką gorszą i trochę badziewną. Ale co mi tam, kasy trochę będzie.
  3. Jestem baaaardzo podekscytowana ślubem i weselem, które mnie czeka w tę sobotę, ślubem mojej bliskiej przyjaciółki, która po pewnych kolejach życiowych w końcu znalazła księcia na czarnym rumaku (Rumak ma dwa koła i pięknie mruczy jak go się prawą rączką pomizia) i odziana w biel złączy z nim w ten oto weekend swoją przyszłość. Ja na tym ślubie będę śpiewać, będę ładnie wyglądać i świetnie się bawić. Zdjęcia i wrażenia niechybnie tu zamieszczę. Szczególnie, że będę miała ładną sukienkę i muszę się nią pochwalić. 
  4. Co jeszcze? Ano w sumie nic. Żyję wstałym związku, co w sumie nie jest takie straszne złe i okropne. 3 września stuknęło nam pół roku. Aż się dziwię że ktoś ze mną tyle wytrzymał. Ostatnio z Piotrem i naszymi przyjaciółmi w dziczy byłam, złowiłam dużą rybę i trzy razy to samo drzewo, raz zniszczyłam wędkę mojego lubego (za co myślałam że mnie badylem na miejscu zatłucze), żywiliśmy się tym co ugotowaliśmy w puszce po chupa chupsach na wolnym ogniu (Ryż gotowaliśmy pół dnia) albo ewentualnie tym co dostaliśmy za zniżki w McDonaldzie w Garwolinie. Kasia wynalazła nową formę kanapki z wędliną i ogórkiem (rozdrobnione i pociapane w menażce). Było miło, było krótko, jak wróciłam to pierwszą rzeczą było przytulenie mojego kibelka, drugą prysznic. 
  5. Miałam napisać o "Labiryncie Fauna" kilka mądrych rzeczy, ale też mi się nie chce. Generalnie ci Hiszpanie to mają taki swój klimat tych filmów i ja niekoniecznie za nim przepadam. Drażni mnie trochę. Zauważyłam, że tak samo jest w hiszpańskiej literaturze. To ta sama bakteria jest. Ale bym poleciła obejrzeć, zwłaszcza, że zawsze jestem takiego oto zdania: Nie wydawaj o filmie opinii na podstawie jakiejś durnej recenzji, sam obejrzyj przekonaj się i ew. zalajkuj recenzenta. Tyle. 
To rzekłam ja, Sangwiniczno-Choleryczna
Abie

sobota, 18 sierpnia 2012

Nr. 19:Ratatuj, czyli na co nie wpadł Pinky

Nakręcony w 2007 roku przed Brada Birda film animowany o...szczurze. Dokładniej o całkiem uroczym szczurku o małych łapkach i maślanym spojrzeniu, który przejawiał zaskakujące umiejętności kulinarne. Historia dosyć prosta: szczurek na skutek różnych kolei zyciowych odłącza się od swojej sfory/stada/społeczności obywatelskiej czy co tam szczury mają i prowadzony duchem słynnego kucharza (oczywiście francuskiego, bo jakżeby inaczej) trafia do dużej, kiedyś prestiżowej, a dziś podupadającej restauracji, i skutkiem duchowej manipulacji zawiera przymierze z totalną niedołęgą kucharską, która potem okazuje się nieślubnym synem ducha kucharza, założyciela restauracji. No bagatelka. Szczur kierujący człowiekiem jak robotem spod kucharskiej czapki. Dobrze, że Pinky na to nie wpadł, bo by przejął władzę nad światem. Swoją drogą zapewne Pinky doceniłby wyrafinowany smak szczura z Ratatuja.
  Jest i miłość nad palnikiem, jest i groza w postaci krytyka kulinarnego, rodem chyba wyrwanego z animowanych dziwactw Tima Burtona. Intryga się wydaje, szczur restauracji nie ratuje, ale wraz z niedołęgą, który odkrywa swoje życiowe powołanie jako kelner na kółkach, jego dziewczyną feministyczną kucharką na motorze i krytykiem, który wcale taki straszny nie jest zakładają małą knajpkę, gdzie gotuje w pełni zdezynfekowany szczur. Miła i przyjemna zapchajdziura, jak nie wiesz,co obejrzeć na zalukaj.tv, a znudził ci się Damon Salvatore czy Chuck Bass. A dla dzieci ma dodatkowe walory w postaci morału: Bądź sobą, akceptuj innych takimi, jakimi są i zawsze krój dymkę przed wrzuceniem jej do zupy.

Z podrowieniami
Abbs

Następnym razem Labirynt Fauna:)